poniedziałek, 6 stycznia 2014

Tajemnica stacji północnej. 1. Nie widzę żadnych budynków

Tajemnica stacji północnej.

1. Nie widzę żadnych budynków.

- Zmienić kierunek o 30* w lewo! Zmniejszyć prędkość o 10m/s! - dobiegło z głośnika.
 - Przyjąłem.
 W ciasnej kabinie, która na myśl przywodziła trumnę wypełnioną wskaźnikami, lampkami, ekranem i dźwigniami, wyciągnął dłoń i uruchomił przyciskiem boczny silnik. Ruch dodatkowo utrudniał mu jego skafander.
 - Wysokość 2km. - powiedział.
 - Zniżyć do 1500m! - usłyszał odpowiedź.
 Spojrzał w ekran. Pod swoim pojazdem widział tylko...
...rozległą bazaltową powierzchnię, jeszcze nie było widać żadnych budynków. Ten obszar Księżyca nie był zbytnio zamieszkany na razie, poza trzema stacjami w centralnej części i autostradą. Istniało jednak kilka nowych baz na północ od tego Morza Jasności. Radar nie wskazywał na obecność jakichkolwiek innych pojazdów w promieniu 50km.
 - 19* 45' długości wschodniej, 17* 52' szerokości północnej. Prędkość: 1,59 km/s. Lot przebiega bez zakłóceń.
 - Dziękuję, wiadomość przyjęto.
 Lądowanie na bazaltowym morzu mogłoby być dobre, ale nie dla tego pojazdu. Należał on do modeli MRover-m5, które były produkowane kilkadziesiąt lat temu. Jego rozmiary nie są zbyt duże: 2m. wysokości (bez podwozia 1,2m), 2,1m długości, 2m szerokości. Według niektórych wygląda jak sprasowany moduł lądownika misji Apollo z tą różnicą, że posiadał koła, a jego główny napęd stanowił inercoid.
 - Do celu zostało 447km. Prosimy wykonać 5* w prawo i zachować aktualną prędkość.
 Jeszcze kilkanaście minut i w końcu będzie mógł trochę rozprostować kończyny. Te pasy, którymi jest przyczepiony do tego okropnego "fotela", strasznie go krępowały. Bardzo pragnął je rozpiąć. Teraz nie mógł tego zrobić, zwłaszcza dlatego że jego pojazd leciał aktualnie do góry nogami. Istniało zagrożenie, że w razie nagłego szarpnięcia może doznać poważnych kontuzji.
 - Czekam na pozwolenie na obniżenie lotu.
 - Utrzymuj swoją wysokość.
 Nisko w dole zauważył jakiś duży pojazd, który kierował się w stronę oddalonej o kilkanaście kilometrów średniej wielkości bazy. Według mapy, która znajdowała się w pojeździe, należała ona do Amerykanów.
 - Zdes osnovyvat "Volgu"! Zdes osnovyvat "Volgu"!- dobiegło z głośnika - Poluchil razresheniye!
 Jednak ta mapa jest już nieaktualna. Została ona wydana dwadzieścia lat temu. Dlaczego nikt nie dopilnował tego, by włożyć tu aktualną?
 - Przyjąłem.
 Nie miał on czasu na sprawdzenie stanu wewnątrz pojazdu przed odlotem. Dostał go bezpośrednio z magazynu, a tam mieli się nim zajmować mechanicy. Nie wiadomo było również, kiedy ostatni raz był używany. Możliwe, że kilkanaście lat temu. Zresztą to musiał być tylko i wyłącznie przypadek, że dostał ten mrower. W bazie orbitalnej jest ich tysiące schowanych.
  Powoli włożył rękę do kieszeni skafandra i wyciągnął batona. Z powodu tego "porannego" pośpiechu nie miał czasu na porządne śniadanie. Zwykle na czarną godzinę chował coś lekkiego do jedzenia. Teraz jednak było to nieco utrudnione z powodu dużej ciasnoty, pasów oraz obręczy na hełm, która zasłaniała nieco podbródek. Mógł puścić go do góry, żeby złapać zębami, jednak było zagrożenie, że zacznie on latać po całej kabinie.
 Jeszcze raz spojrzał na mapę. Poszukał jakichś dróg czy innych baz na Morzu Janości. Oczywiście nie było tu narysowanej poprzecznej autostrady, nad którą właśnie przelatywał, łączącą dolinę Taurus-Littrow i Księżycowy Kaukaz. W okolicy Jeziora Snów, gdzie leciał, nie było niczego zaznaczonego. Ale przez te dwadzieścia lat mogło się wiele zmienić.
 Sprawdził wysokościomierz. Wskazywał 1km wysokości. Prędkość wynosiła teraz 1,54km/s, więc praktycznie spadał na miejsce docelowe jego misji.
 - Zostało 211km. Prosimy przygotować się do procedur lądowania. Zmniejszyć prędkość o 60m/s - doszło z głośnika.
 Zostało tylko kilka minut. Na ekranie uruchomił trójwymiarową symulację pojazdu w celu lepszej orientacji nad nim. Przez 6 sekund czuł ciążenie na nogi.
 - Wytracić wysokość do 600 m!
 Właśnie dlatego nie należało lecieć w pozycji  normalnej. Gwałtowny spadek wysokości mógłby udusić pasażera.
 - Wykonać obrót w poziomie o 180*.
 Teraz, gdy leciał głową do przodu, wyraźnie widział w oddali białe wzgórza.
 - Odległość 120 km. Prosimy wyciągnąć podwozie. Następnie podać wysokość.
 Na symulacji widział, jak koła wysuwają się. Tylko jedno się zacięło. Uruchomił rozrusznik jeszcze raz i tym razem wszystkie ustawiły się prawidłowo.
 - Wysokość 400m - powiedział.
 - Uruchomić inercoidy lądowania fazy pierwszej. Podać prędkość.
 - Inercoidy uruchomione. Prędkość 1,26 km/s
 - Czekać na osiągnięcie wysokości 250m.
 Wzgórza zniknęły z pola widzenia, ale mapa pokazywała, że są już blisko. Na tej wysokości wyraźnie było widać nawet małe kratery na powierzchni Księżyca.
 - Wysokość osiągnięto. Prędkość: 1,07 km/s
 - Dziękujemy. Twoja odległość według naszego aparatu: 45km. Prosimy wykonać obrót pionowy o 180* oraz inercyjną fazę drugą.
 Pociągnął za dźwignię. Gwałtownie szarpnęło. Nogi poleciały do tyłu, a głowa do przodu. Na symulacji ten obrót wydawał się dużo płynniejszy. Napęd bezwładnościowy utrzymywał stałą wysokość. Później jeszcze raz szarpnęło, tym razem podczas zatrzymywania. Dokładnie w tym samym momencie pojazd zaczął swobodnie opadać w stronę Księżyca.
 - Manewr wykonany. - rzekł.
 - Prosimy włączyć hamulce. Za 30km lądowanie.
 Znowu było czuć silne ciążenie na stopy. Już przelatywał nad białymi wzgórzami oddzielającymi Morze Światłości od Jeziora Snów. Co ciekawe, nie zauważał nigdzie żadnych baz.
 - Czy na pewno zmierzam w stronę bazy?
 - Wszystko się zgadza, pański statek jest na dobrym kursie, radary potwierdzają to. Gotować się do lądowania za 21km
 - Nie widzę tutaj żadnych bud...
 - Prosimy lądować. Prosimy wykonać wszystkie ostatnie procedury. Za chwilę stracimy łączność.
 Coś tu nie gra. Dlaczego leci prosto w teren, gdzie nie ma żadnych budynków? Dlaczego na orbicie twierdzą, że dobrze ląduje? Teraz tylko patrzył na lokalizator. Kierunek się zgadzał, współrzędne się zgadzały. Za chwilę koła dotkną powierzchni.
 Ostatnie 9km. Wszędzie są pyłowe pola. Nie jest on tak ubity, na jaki wygląda z dużej wysokości. Mogą być małe problemy z lądowaniem. Teraz był zdany tylko na siebie. Jednak nie musiał się bać, ponieważ ten manewr przeprowadzał już kilkanaście razy.
 Był już 4km od celu. Wysokość wynosiła 50m, a prędkość lotu 380 m/s. Hamulce inercyjne ustawione były na 12m/s^2. Czuł się trochę jak w ziemskiej windzie. Prędkość spadania wynosiła 4m/s, jednak inercoid na wysokości 13m zmniejszył ją do 1m/s, a na 8 przestał opadać.
 Lądowanie tutaj byłoby niezbyt dobrym pomysłem. Akurat przelatywał nad niewielkim bazaltowym obszarem. Trzeba było przetrzymać pojazd aż do momentu, gdy dotrze do pyłowego wzniesienia. Niestety, tutaj teren jest mocniej pofałdowany. Zobaczył tylko jeden jasny płaskowyż, który był dobry. Spuścił pojazd całkiem na dół, a koła dotknęły powierzchni. W powietrze... znaczy się w próżnię wzniósł się tuman prochu. Pociągnął za hamulec. Jeszcze kilka sekund szorował miękką glebę i zatrzymał się.
 - Baza? Wylądowałem! - powiedział, jednak łączności wciąż nie było.
 Teraz musiał opuścić pojazd i rozejrzeć się. Aby to jednak zrobić, musiał najpierw założyć hełm i wejść do jeszcze ciaśniejszej kabiny, która znajdowała się po jego lewej stronie. Powoli odpiął pasy, otworzył podłużne drzwiczki i przeczołgał się w tamtą stronę. Upewnił się, że wszystkie zawory są szczelne, po czym zamknął za sobą wejście. Było to trudne, ponieważ ledwo się mieścił. Usłyszał syk mówiący o tym, że uruchamiana się mechanizm wypompowujący powietrze. Jest to niezbędna procedura, ponieważ każda ilość tlenu w kosmosie jest na wagę złota.
 To miejsce doprowadziłoby osobę z klaustrofobią do prawdziwego szaleństwa. Jednak już po pięciu minutach zapaliła się zielona lampka i mógł otworzyć górny właz, którym dostał się na zewnątrz. Powoli wyciągnął stopy i postawił na pyłowej powierzchni. Ta zapadała się pod jego ciężarem na wysokość 10cm. Rozejrzał się dookoła. Do Jeziora Snów było ponad pięćdziesiąt kilometrów To miejsce nie wyglądało na zbyt przyjazne do budowania jakichkolwiek baz. Nie zobaczył więc tutaj nic. Nawet zwykłego, jednoosobowego, zrujnowanego bunkra sprzed kilkudziesięciu lat nie było. W stacji mówili mu zupełnie co innego. Zapewniali go, że tu jest normalny, niedawno postawiony zespół budynków. Gdzie się podziały? Przecież współrzędne ma dobre, tylko o kilkadziesiąt metrów od miejsca docelowego go zniosło.
 Na razie musiał się zająć pojazdem, który był mocno zakopany. Odgarnął pył i podniósł mrower. W tych warunkach było to niezwykle łatwa czynność. Rozłożył flagę z żółtej folii w razie gdyby musiał się oddalić na większą odległość i mógł łatwiej go znaleźć, ale również po to, by ktoś, kto by jednak pokazał się w okolicy, mógł zauważyć nowego gościa.
 - Halo, Jarosław, halo, jest łączność? - usłyszał w słuchawce.
 - Słyszę, baza, wszystko dobrze łączy.
 - Wylądowałeś?
 - Oświadczam że bezpiecznie wylądowano.
 - Nie ma żadnych problemów?
 - Jest mały problem: tu nie widzę żadnych budynków.
 - Dobrze, zajmiemy się to sprawą. Coś jeszcze?
 - Tak. Strasznie tu brudno. Czy nie moglibyście tu poodkurzać? - zażartował pilot.
 Odpowiedzi nie było.
 - Spróbuję przenieść pojazd na miejsce docelowe.
 - Przyjęliśmy.
 Zbliżył się do mroweru i zaczął odkopywać go. Z powodu słabej grawitacji i braku powietrza przerzucanie pyłu było dużo łatwiejsze niż na ziemi. Pół minuty później pojazd był gotowy do przeniesienia. Waga jego wynosi 400kg, ale w tych warunkach wydawało się, że jest ponad trzykrotnie lżejszy niż ziemski motor. Można było po prostu stanąć z tyłu i pchać. Co prawda, sama siła potrzebna do przesunięcia się nie zmieniła się, ale za to na naciskał tak mocno na podłoże.
 Po drodze trzeba było minąć kilka głębszych kraterów. Po piętnastu minutach dotarł do miejsca, w którym powinien był wylądować. Znajdowały się tam trzy, głębokie na kilka metrów doliny łączące się na kształt litery Y. Pilot stał w lewej części tej formacji, nad krawędzią. W górnej części, naprzeciwko niego, stał wysoki, idealnie równy płaskowyż. Budynków jednak żadnych nie było.
 - Baza orbitalna? Baza słyszy mnie? Dotarłem na wskazane miejsce. Czy wasze odczyty się zgadzają.
 Przez chwilę milczeli.
 - Sprawdziliśmy. Według naszych danych znajduje się pan dokładnie w punkcie, do którego pana wysłano.
 - Nie widzę tu żadnych budynków. Powtarzam: nie widzę tu żadnych budynków.
 - Próbujemy rozwiązać ten problem.
 - Próbujecie? Wyraźnie dostałem polecenie, by wylądować dokładnie w tym miejscu i wyraźnie była mowa o tym, że mam wejść do budynku bazy księżycowej! Tu nie ma nawet najmniejszego kawałka zaplutego betonu czy aluminium świadczącym o jakiejkolwiek obecności ludzi kiedykolwiek! Widzę tylko jakiś płaskowyż i skrzyżowanie dolin, których żadna ludzka stopa nie dotykała! Gdzie wyście mnie, do jasnej...
 W tym momencie wyłączył się przekaz radiowy od strony bazy orbitalnej.
 - Co za jełopy!
 Nie wiedząc, co robić, postanowił rozejrzeć się nieco po okolicy. Na początku zszedł (lub raczej zeskoczył) na dno doliny w miejscu, gdzie się krzyżują. Dolny (czyli południowy) rów obniżał się kilkadziesiąt metrów dalej. Widać było, że kończy się on kilkaset metrów stąd na dużym kraterze. Lewa odnoga w dalszej części zakręcała, idąc w stronę dużego masywu górskiego. Prawa natomiast ciągle się wznosiła i wydawało się, że za dwieście metrów jest jej koniec. Aby się lepiej przyjrzeć im, wstąpił na płaskowyż.
 Z tego miejsca zobaczył, że dolina idąca w stronę gór na przestrzeni setek metrów wielokrotnie zakręca we wszystkich kierunkach. Dopiero tutaj zauważył, jak dzieli ona jedną z gór na dwie części. "Rowy tektoniczne" - pomyślał. Około stu metrów na północ od miejsca, gdzie stał, zobaczył znaczne wzniesienie, z którego może lepiej obejrzeć całą okolicę. Postanowił się tam udać. Wbrew pozorom znajdował się on jednak dwieście pięćdziesiąt metrów od niego. Jest to skutek iluzji optycznej występującej na Księżycu.
 Jeszcze raz rozejrzał się dookoła i jeszcze raz zdenerwował się tym, że nie widzi żadnego śladu po ludziach oprócz jego mroweru stojącego nad rowem. Nagle w jego hełmie zaszumiało i usłyszał głos:
 - Tu baza orbitalna, tu baza. Jarosław, słyszycie mnie? Jest...
 - No, nareszcie! Rozwiązaliście już ten problem?
 - Prosimy o bezzwłoczne udanie się do pojazdu, sprowadzenie go na dno doliny i czekanie wewnątrz.
 - Ale...
 - To jest rozkaz!
 Zaczął tak szybko, jak tylko się da, wykonywać podskoki w kierunku południowym. Patrzenie w tym kierunku utrudniało mu Słońce, które wypaliłoby mu oczy gdyby nie miał osłony na hełmie. Od biegania po powierzchni Księżyca łatwo jest dostać zawrotów głowy, ponieważ wzrok ma problemy z ocenianiem odległości, przez co dochodzi do konfliktu w mózgu.
 - Powtarzam: prosimy udać się do pojazdu!
 Szybciej biec się nie dało. W hełmie huczało od sapania. Musiał na chwilę trochę zwolnić.
 - Prosimy o spokój i nie panikowanie. Sytuacja jest pod kontrolą. Z powodu pewnych problemów niech pan...
 - Ja jestem spokojny! Ja jestem bardzo spokojny! Tylko się w końcu zdecydujcie! Powiedzcie w końcu, dlaczego mam się chować do pojazdu?
 - Nie możemy na razie tego ujawnić. Prosimy udać się do pojazdu!
W dwie minuty dotarł do krawędzi płaskowyżu. Szybka skafandra lekko mu zaparowała. Gdy schodził po zboczu, poczuł pod stopami kawałek jakiegoś żelastwa. Włożył rękę w pył i wyciągnął stamtąd coś, co wyglądało jak rozgnieciony kawałek jakiejś małej anteny satelitarnej.
 - Prosimy udać się do pojazdu! - powtarzano niczym katarynka - Odradzamy patrzenie w kierunku północny! Prosimy schować chorągiewkę, jeśli takowa została postawiona.
 Pośpiesznie schował przedmiot do kieszeni i ruszył w stronę swojego pojazdu. Kopnął kamienie, które klinowały koła i ostrożnie pociągnął mrower w dół zbocza. W kilkanaście sekund trafił na dno.
 - Jarosław! Co wy tam jeszcze tak długo robicie? Natychmiast wejdźcie do pojazdu i natychmiast zablokujcie całkowicie drzwi!
 Otworzenie wejścia do pojazdu było kłopotliwe. Musiał kilka razy kopnąć i dopiero wtedy mógł wejść. Zatrzasnął za sobą właz i leżał, czekając kilka minut, aż ciśnienie w komorze wyrówna się.
 - Tu Jarosław. Tu Jarosław. Jestem w komorze ciśnieniowej.
 - Dziękuję, prosimy czekać.
 Jeszcze chwilę uspokajał oddech. Na razie nie przypominał sobie, co się przed kilkoma minutami działo. Powoli jednak wracała mu pamięć.
 - Baza? Baza? Mam pytanie.
 - Słuchamy.
 - Dlaczego kazaliście mi nie patrzeć na północ?
 - Na razie prosimy...
 Pojazd mocno zatrząsł się. Czuł, że wszystko podskakuje.
 - Baza! Baza! Mam problem! Coś chyba uderzyło w mój pojazd... Mam problemy!
 - Prosimy zapiąć pasy i zachować spokój.
 Zorientował się, że mrover przechyla się w bok. Jakaś nieznana siła próbowała wywrócić go do góry nogami. Gdy niemalże już stał w pionie, nagle poczuł dwa silniejsze uderzenia i pojazd powoli powracał do normalnej pozycji.
 - Sytuacja wróciła u mnie do normy.
 - Dziękujemy. Prosimy wejść do kabiny i czekać.
 Właśnie ciśnienie wyrównało się. Powoli prześlizgnął się do wnętrza i otworzył hełm. Sprawdził, czy nie doszło do żadnych uszkodzeń wewnątrz. Zniecierpliwiony brakiem wiadomości wywołał połączenie z bazą.
 - Baza? Baza? Mogę się w końcu dowiedzieć, co to było? Mogę w końcu wiedzieć, co takiego naszło mnie z północy?
 - Troszkę cierpliwości! Musi pan poczekać jeszcze kilka minut na ujawnienie panu tych informacji.
 Nagle przypomniała mu się jedna rzecz. Włożył rękę do kieszeni i wyciągnął znaleziony w ziemi kawałek żelastwa.
 - Baza? Tu Jarosław. Mam ważną rzecz do zakomunikowania.
 - Czy to jakaś ważna informacja? Jeśli pan dalej będzie się pytał o ujawnienie to...
 - Znalazłem w gruncie kawałek metalu, który na pewno nie pochodzi z mojego pojazdu.
 Przez chwilę panowało milczenie.
 - Gdzie znaleziono ten artefakt?
 - Na zboczu płaskowyżu, w miejscu krzyżowania się dolin.
 - Prosimy opisać wygląd przedmiotu.
 - Ma kształt metalowego talerza, najprawdopodobniej jest to antena, która jest mocno zgnieciona. Wygląda trochę tak, jakby ktoś, dla porównania, rzucił nią z całej siły w beton na Ziemi z wysokości... 30m. W tych warunkach na Księżycu musiał się zderzyć z jakimś obiektem poruszającym się z prędkością dużo ponad 70km/h.
 - Są jakieś ślady wysokiej temperatury?
 - Żadnych nie widzę.
 - Możecie uruchomić kamerę?
 Oczywiście, kamera była w pojeździe, jednak ona również była dosyć stara. Aby ją dostać musiał wygrzebać ją nogami z torby, która leżała w dole. Poprzedni użytkownik najwidoczniej zapomniał o tym, by wsadzić ją do schowka na górze. Po uruchomieniu jej było jeszcze ciekawiej - było tylko 5% mocy w baterii. Połączył ją z bazą i nakierował na artefakt. Tu była kolejna niespodzianka - obraz był niezbyt wyraźny. Wydawał się on zakurzony i co chwilę zawieszał się. Obrócił antenę jeszcze kilka razy w dłoniach. W pewnym momencie kontroler z bazy krzyknął:
 - Stop! Niech pan na chwilę cofnie. Niech pan nieco obróci z powrotem. Jeszcze trochę, jeszcze trochę. Teraz proszę przybliżyć kamerę do obiektu.
 - Coś zauważyliście?
 - Yyy... tak. Mały szczegół. Niech pan opisze to, co tam jest, bo my zbytnio nie widzimy.
 Zbliżył oko i chwilę szukał tego, co zauważyli oni. W końcu dostrzegł coś na zgniecionej powierzchni, kilka centymetrów od brzegów talerza.
 - Jest tutaj coś, co przypomina przecięcie blachy za pomocą... starego sekatora. Na krawędziach widzę jakąś czarną substancję. Nie przypomina to raczej jakiegokolwiek materiału, który przydawałby w bazach się na Księżycu. Wydaje mi się, że to coś mogę porównać do... do... do pozostałości jakiegoś czarnego plastiku niższej jakości. Jednak to jest nieco twardsze.
 - Dobrze, dziękujemy. Te informacje na pewno się przydadzą. Na razie prosimy odpoczywać wewnątrz pojazdu.
 No dobrze, ale co było z tą bazą księżycową i dlaczego jej tu nie ma? Czy się w końcu dowie, co go goniło, gdy uciekał do mroweru? Za bardzo się namęczył dzisiaj. Nie spodziewając się żadnego wychodzenia w ciągu najbliższych godzin zdjął krępujący skafander, opadł swobodnie w fotelu i zasnął po kilku minutach.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz