PROM ORFEUSZ - PROMIEŃ EPSILONU
1. ŚWIATŁO I NEUTRINO
25 październik 2128
Dopiero co się obudziłem. Leżałem
na moim łóżku i przekręciłem się na drugi bok. Wciąż było
dosyć ciemno, a jedyne światła to wyświetlacz zegarka
wskazującego godzinę 4:23 oraz odblask lamp oświetlających leżące
dwieście metrów niżej chodniki.
Jak dobrze, że na moim osiedlu nie ma żadnych billboardów. Denerwuje mnie w nich to, że wysyłają w przestrzeń ogromne ilości zanieczyszczeń świetlnych. Już pięć razy byłem o krok od katastrofy podczas nocnego powrotu do domu, gdy olbrzymia reklama jakiegoś zakładu ubezpieczającego na wypadek zderzeń z satelitarnymi śmieciami oślepiła mnie. Za dwoma pierwszymi razami brakowało tylko kilku centymetrów, a mój spodek roztrzaskałby się o siedemdziesięciu-piętrowy wieżowiec. Za trzecim razem porysowałem nieco ścianę, czwartym razem złamałem piorunochron, a w zeszłym tygodniu starłem dolną osłonę mojego pojazdu.
Jak dobrze, że na moim osiedlu nie ma żadnych billboardów. Denerwuje mnie w nich to, że wysyłają w przestrzeń ogromne ilości zanieczyszczeń świetlnych. Już pięć razy byłem o krok od katastrofy podczas nocnego powrotu do domu, gdy olbrzymia reklama jakiegoś zakładu ubezpieczającego na wypadek zderzeń z satelitarnymi śmieciami oślepiła mnie. Za dwoma pierwszymi razami brakowało tylko kilku centymetrów, a mój spodek roztrzaskałby się o siedemdziesięciu-piętrowy wieżowiec. Za trzecim razem porysowałem nieco ścianę, czwartym razem złamałem piorunochron, a w zeszłym tygodniu starłem dolną osłonę mojego pojazdu.
Najbardziej denerwowały mnie
bilbordy hipokryzji ekologów, którzy wszędzie grozili, że
niedługo powietrze do oddychania będzie sprzedawane w butelkach tak
jak woda pitna. Właśnie one doprowadziły mieszkańców osiedla
Zgierz (które przyłączyło się w 2098 roku do miasta Łódź) do
serii tajemniczych chorób psychicznych. Krzyki i hałasy niewyspanej
ludności to najmniejszy problem. W środku nocy często widywano,
jak ludzie mieszkający w wieżowcach wychodzili na dach i
spacerowali sobie po piorunochronach, skakali z budynku na budynek,
chodzili na linach rozwieszonych między nimi, a nawet zdarzyło się,
że jakiś młody lunatyk podskakiwał na metalowym drągu trzysta
metrów nad ziemią, na którym doczepiony został projektor
reklamowy.
Zadowolony z tego, że mogę jeszcze dwie godziny
pospać, zamknąłem oczy. Jeszcze kilka minut chwaliłem w myślach
możliwość dłuższego odpoczywania po paradoksalnym męczącym
śnie. Nie wiem czemu, ale nagle złapała mnie niespodziewana ochota
na wyjrzenie przez południowo-wschodnie okno. Wstałem, zrobiłem
kilka kroków i znalazłem się tuż przed okrągłą szybą.
Otworzyłem je i spojrzałem w niebo. Nad wieżowce przeleciały
właśnie jakieś dwa spodki. Przede mną widniał olbrzymi Orion –
wielki król wszystkich gwiazdozbiorów. Swoją uwagę zwróciłem na
Betelgezę. Już od ponad stu lat krzyczą, że w każdej chwili może
wybuchnąć, bądź już to zrobiła, tylko trzeba poczekać, aż
światło przeleci te czterysta lat świetlnych. Kilkanaście lat
temu prezydent Kurdystanu zaproponował nawet, żeby wszystkich
wszystkich największych na świecie zbrodniarzy i gwałcicieli
załadować na specjalny statek czasoprzestrzenny o prędkości 30
świetlnych i skierować prosto w czarną dziurę, gdyby w końcu tam
powstała.
Spojrzałem na wschód. Próbowałem dostrzec
gwiazdozbiór lwa. Nieco tęskniłem za latem, kiedy to o tej porze
niebo było bardzo jasne z tej strony świata. Teraz też widziałem
tam światła, jednak były to jedynie odległe łuny znad Warszawy.
Szczerze współczuję mieszkańcom stolicy. Jedynym wieżowcem,
który nie został oszpecony masą sztucznego oświetlenia, był
stary Pałac Kultury i Nauki. Za każdym razem, gdy przyjeżdżam do
tego miasta na kilka dni, dostaję niemiłosiernego bólu głowy.
Po chwili nad południowo-wschodnim horyzontem
zajaśniała olbrzymia poświata. Zrobiło się tak jasno, jakby za
kilkanaście minut miał nadejść wschód. Zdziwiło mnie to,
ponieważ była dopiero godzina 4:40, a Słońce o tej porze roku
wschodzi dopiero około 6:30. Co to jest, do jasnej cholery?
Zaciekawiony zacząłem się przyglądać temu zjawisku. Zastanowiłem
się, czy to nie może być supernowa jednej z bliższych gwiazd,
którą widać tylko na południu. Pomyślałem, że to może być
dobry pretekst, by znowu odwiedzić obserwatoria w Andach. Czasami
tęsknie za okresem, kiedy pracowałem przy radioteleskopie
„Bohdanek” w północnym Chile. A może jakiś olbrzymi wybuch na
południu? Mam nadzieję, że nie doszło do żadnej wojny atomowej.
Minęło kilka minut, a to dziwne światło
jeszcze bardziej pojaśniało i przesunęło się na zachód.
Zobaczyłem, że daleko, setki kilometrów na południe, pewnie
gdzieś wysoko w stratosferze czy nawet mezosferze, jaśnieje
delikatna kolumna białego światła. Przez niewielki ułamek sekundy
coś błysnęło, tam wysoko w górze. Kosmiczny słup przesuwał się
bez przerwy. Ruch ten jednak nie wydawał się mieć regularnej
prędkości. Co chwilę zwalniał, a następnie przyśpieszał.
Miałem wrażenie, że co jakiś czas przypadkowo oddala się na
większe odległości.
Spojrzałem na wieżowiec stojący na
południowy-wschód od mojego mieszkania – wszyscy wychylali się
tam z okien. Nisko w dole zmierzały dziesiątki ludzi
zamieszkujących niższe piętra, z których widok zasłaniały
pozostałe wysokie budynki. Wszyscy biegli na pole leżące pod
Widzewem, skąd jest najlepszy widok. Ktoś w oddali krzyczał,
później usłyszałem jeszcze wydzieranie się, które skojarzyło
mi się z idącymi kibicami jednego z dwóch klubów piłkarskich w
Łodzi. Totalny chaos. Wszystko krążyło wokół tego tajemniczego
zjawiska.
Kolumna uciekła nad południowo-zachodni
horyzont. Dopiero teraz zauważyłem, że ten jaśniejący obiekt
jest ustawiony pod kątem. Światło rozlewało się na całe niebo,
dając wrażenie, jakby właśnie wschodziło Słońce i... wszystko
zgasło! W jednej sekundzie zapanowały takie same ciemności jak
przed początkiem zjawiska. Zniknął też biały słup. Całe
zjawisko trwało kilkanaście minut.
Pomyślałem tylko jedno – jeśli takie rzeczy
się dzieją, to na pewno zainteresowali się nimi media. Zamknąłem
okno, zapaliłem światło i zacząłem szukać pilota. Trochę to
trwało, ponieważ robot-zbieracz, którego w zeszłym miesiącu
kupiłem by szukał mi kluczy, młotka i tym podobnych rzeczy gdybym
ich nie mógł zobaczyć, znowu się popsuł i schował zmieniarkę w
jeszcze trudniejszym do znalezienia miejscu. Po siedmiu minutach
znalazłem w końcu – moja maszyna włożyła go do pralki.
Wróciłem do pokoju i uruchomiłem nim telektroskop. Chciałbym
włączyć teraz w nim internety lub e-mail, jednak od wczoraj trwała
wymiana kabli w wieżowcu, więc można było na razie używać tych
dwóch światłowodów aż do godziny 6:30. Wybrałem opcję
telewizyjnego łącza i ustawiłem na kanał ND. Pech chciał, że
teraz puszczali na nim program o rolnikach z województwa opolskiego.
Trudno, przeczekam te osiemnaście minut i wykorzystam na coś
pożyteczniejszego.
Skierowałem się do kuchni. Uruchomiłem
wbudowanego w ścianę robota angielskiej firmy „Doinger”, by
zrobił mi jedzenie z płatków śniadaniowych. Urządzenie
zatrzeszczało, wydało podłużny wibrujący odgłos. Po kilkunastu
sekundach maszyna podała mi miskę, w której znajdowały się...
płatki zalane keczupem. Uderzyłem ręką mocno w ten głupi złom,
który na dodatek pokazywał napis, że kiełbasa usmażyła się. To
nie jedyny numer tego elektronicznego kucharza. W zeszłym tygodniu
na obiad zrobił mi gulasz z jajek zamiast mięsa, a na początku
miesiąca urządził mi kolację z dwóch kiełbas zalanych mlekiem.
Nic nie przebije jednak kanapek posmarowanych ogórkiem. Każdy
mechanik, który próbował to naprawić, mówił jedno zdanie: „Nie
jest dobrze”. Postanowiłem więc zrobić jedzenie na własną
rękę.
Po kilku minutach wróciłem do pokoju, niosąc
swoje śniadanie. Zabrałem również te wykonane przez robota. Być
może przypadkiem udało mu się wymyślić jakąś nietypową
potrawę, która może okazać się smaczna. W napięciu czekałem na
wiadomości. Zdążyłem zjeść zwykłe jedzenie i zabrałem się za
keczupowe płatki. Muszę przyznać, że jeszcze niczego podobnego
nie miałem okazji zjeść. Smakowało to trochę jak kanapka
posmarowana drogim sosem pomidorowym do pizzy. Punktualnie o godzinie
5:30 rozpoczęło się nadawanie programu „Pierwsze Fakty”.
Prezenterka już rozpoczynała mówić:
- Witamy w „Pierwszych Faktach”. Zaczniemy od
ważnej wiadomości z ostatniej chwili...
Podekscytowany otworzyłem szeroko oczy, rozwarłem
szczęki.
-...poseł Pieńkowicz z PWL zorganizuje 11
listopada marsz równości, co spotkało się z...
Rozwścieczyło mnie to. Czy w tej telewizji
naprawdę ważniejsze są jakieś chore parady dewiacji niż
tajemnicze olbrzymie rozbłyski o mocy większej niż Słońce na pół
nieba? Wziąłem do ręki garść keczupowych płatków i cisnąłem
nimi w telewizor, celując prosto w twarz posła czy, jak kto woli,
osła.
Gdy papka rozpłaszczała się na ekranie, rozległ
się potężny huk, który ciągnął się przez długi czas.
Natychmiast wyjrzałem przez okno. Dźwięk wydawał się dochodzić
z zewnątrz, a dokładniej od południa. We wszystkich domach
pozapalały się światła, ludzie znowu wyjrzeli na zewnątrz.
Miałem wrażenie, że gdzieś w pobliżu pracuje olbrzymi, stary
silnik elektryczny od latających spodków. Niektórzy mówili o
wybuchy gazu, inni myśleli, że to wojsko nadciąga. Po chwili ten
odgłos dobiegł również z telektroskopu. Widać było, że w
studiu telewizyjnym również zwrócono uwagę na ten głos. Szybko
pojawiła się plansza z napisem „Przepraszamy za problemy
techniczne”.
Wziąłem pilota i przełączyłem na inne kanały.
Na „Telewizja 22” jak zawsze mówili tylko o skandalach
politycznych i krytyką Kościoła, więc nie zdziwiłem się, że
dziennikarze mieli gdzieś ten tajemniczy huk. Na „Telewizji
Polskiej” nawet nie zatrzymywałem się, ponieważ wciąż trwała
tam przerwa w nadawaniu. Postanowiłem więc poszukać w zagranicznej
telewizji. We włoskiej pojawił się napis o problemach
technicznych, podczas gdy w tle widoczne było zdewastowane studio,
natomiast w bałkańskiej pokazywali krajobraz przypominający ten po
trzęsieniu ziemi. Niewiele z tego rozumiałem, tylko pojedyncze
słowa brzmiące podobnie do naszego języka takie jak „svetlo”,
„eksplozija”. Pojawili się też ludzie, którzy zachowywali się
tak, jakby zostali nieco oślepieni. Miałem wrażenie, że to
wszystko to był jeden wielki atak na południowe kraje przy
pomocy...
Spróbowałem przełączyć na telewizję
amerykańską. Niestety, wszystkie kanały, zarówno te w Stanach
Zjednoczonych, jak i Brazylii czy Chile w ogóle nie działały. Nie
było nic poza szarym szumem na ekranie. Wróciłem więc na
bałkańską telewizję i czekałem na więcej wiadomości. Wśród
zniszczonych budynku zobaczyłem między innymi niedawno wybudowaną
Wieżę Aleksandra w Skopje. Wybrzeża Grecji i Albanii zostały
zalane przez fale tsunami. W końcu pokazali to, co chciałem
zobaczyć. Wyświetliło się nagranie przedstawiające miasto, na
tle którego widniała kolumna niezwykle jasnego światła. Wszyscy
ludzie zakrywali oczy. Po chwili nadciągnęła fala uderzeniowa,
która wysadziła wszystkie okna, spowodowała zawalenie się kilku
budynków, a kamerzystę odrzuciła na kilka metrów w tył. W końcu
padły słowa, na które tak czekałem – bomba atomowa.
Chciałem wstać, by pójść zbierać się do
pracy. Wtedy pojawił się na ekranie komunikat: „Przywrócono
połączenie z internetami”. Jednocześnie zabrzmiał dzwonek i
zapaliła się niebieska kontrolka z napisem „e-mail”.
Zignorowałbym to gdyby nie to, że pojawiło się okienko z
czerwonym napisem: „PILNE PILNE PILNE”. Zezwolenie na takie
wiadomości mają tylko jakieś ważniejsze urzędy i instytucje.
Automatycznie list otworzył się na pełnym ekranie. Znajdował się
tam orzeł w srebrnym pierścieniu – symbol MON.
Warszawa, 25 listopada 2128 5:15
Do wszystkich członków Polskiej Rady
Astronomicznej.
W związku z nagłym incydentem natury pozaziemskiej
osiągający rangę katastrofy kosmicznej bieżącego dnia o godzinie
7:00 rozpocznie się specjalne zebranie w budynku Centrum Badań
Kosmicznych Oddział Główny w Toruniu, w Błękitnej Sali. Z
przyczyn technicznych nie jest możliwa konferencja za pośrednictwem
łącza telefoniczno-konferencyjnego. Za wszelkie utrudnienia
przepraszamy.
Ministerstwo Obrony Narodowej i
Ministerstwo Spraw Międzyplanetarnych
Na zegarku była godzina 5:52. Błyskawicznie
zerwałem się z fotela i pobiegłem do łazienki na szybko umyć
zęby i twarz. Gdy już to skończyłem i przebrałem się, wybiła
6:00. Powyłączałem wszystkie urządzenia, schowałem do teczki
papiery, wydruk wiadomości oraz wypluty w ostatniej chwili z
prenumeratora drukującego pod elektroskopem najnowsze wydanie gazety
„Wieść”. Nie lubię tych wersji elektronicznych, ponieważ nie
dość, że trzeba do nich prądu używać, to jeszcze tablet może
się łatwo popsuć. Do kieszeni schowałem jeszcze zestaw moich
pamięci przenośnych i minifon. Na oczy założyłem elektroniczne
okulary. Wychodząc usłyszałem, że ktoś za oknem krzyknął:
„Apokalipsa!”.
Podszedłem do drzwi prowadzących do garażu i
włożyłem w dziurkę klucz elektryczny. Otworzyły się i wszedłem
do środka. Zauważyłem, że panele słoneczne budujące ściany
mojego latającego spodka są zabrudzone. Szybko starłem je, a
następnie otworzyłem oszkloną kopułę na szczycie pojazdu.
Wszedłem do kabiny, która mogłaby się wydawać nieco ciasna i
zamknąłem się. Uruchomiłem komputer, silnik, napęd
bezwładnościowy, rozsunąłem bramę, popchnąłem dźwignię i
wysunąłem się na korytarz.
Zapomniałem wam jeszcze powiedzieć, jak u nas w
Łodzi wyglądają wieżowce. Z lotu ptaka przypominają cyfrę 8. W
każdym z nich znajdują się dwa pionowe szyby, którymi
przemieszczają się jednokierunkowo latające spodki. Pojedyncze
mieszkania ułożone są pierścieniami wokół nich, dzięki czemu
możliwe jest zaparkowanie bezpośrednio w domu. Żeby zapobiec
korkom umieszczono co 20 pięter boczne wyloty. Oprócz tego znajdują
się tu jeszcze otwarte paternostry, po dwa przy każdym kole. W
budynku znajdują się również dwie windy ekspresowe, umiejscowione
w przejściu między dwoma drogami dla latających pojazdów.
Gdy znalazłem się na korytarzu, powoli okrążyłem
kanał wlotowy, przy którym mieszkałem, zmierzając w stronę
przejścia między szybami. Mój pojazd lewitował kilka centymetrów
nad betonową posadzką. Musiałem chwilę poczekać, ponieważ kilka
dysków innych mieszkańców właśnie czekało w kolejce. Gdy mój
spodek dotarł już do drogi prowadzącej na górę, pociągnąłem
dźwignię zwiększającą moc napędu. Natychmiast zacząłem się
wznosić, coraz szybciej. Czułem, jak przyśpieszenie wciska mnie
lekko w fotel.
Nagle zobaczyłem, że pojazd znajdujący się
nade mną nagle odskoczył w bok, na piętro. Również u mnie
zapaliła się jedna z diod szybkiego ostrzegania i reagowania, po
czym moja maszyna natychmiast przesunęła się do korytarza,
zatrzymując się tuż przed czyimś garażem. Spojrzałem w stronę
szybu. Przez niego spadał latający spodek z włączonymi światłami
alarmowymi. Po chwili usłyszałem dźwięk otwieranego spadochronu.
Znowu! Już chyba czwarty raz w tym miesiącu temu Marcinowskiemu
psuje się zasilanie w inercoidzie. Gdy byłem już pewien, że nic
się już nie dzieje, wróciłem do kanału wylotowego i po
kilkunastu sekundach opuściłem mój wieżowiec.
Na zegarze była 6:12. Miałem mniej niż 50
minut, by przebyć te 160 kilometrów, zaparkować, wejść do sali i
zalogować się. Skierowałem pojazd na północny-zachód,
zwiększyłem moc napędu i skierowałem go do przodu. Licznik
wskazywał, że pionowe przyśpieszenie wynosi 5m/s2, później
nieregularnie spadał. Wciąż czułem zawroty głowy od
przeciążenia. Po minucie znajdowałem się już na wysokości
kilometra. Prędkość w poziomie wynosiła natomiast 120km/h. To
było za mało, bym mógł dotrzeć na czas. Ustawiłem więc
inercoid na maksymalną moc. Ciężko mi było ruszać ręką. Dysk
wzniósł się na wysokość dwóch kilometrów, czyli przekroczyłem
już dolną granicę dla strefy krajowej. Tu już mogłem swobodnie
rozwijać prędkość. 150km/h. Ziemia znajdowała się daleko pod
stopami. W oddali widziałem już wieżowce Włocławka i Torunia.
Znad horyzontu wystawała ledwo widoczna Wieża Perseusza w
Bydgoszczy mierząca ponad kilometr wysokości. 200km/h.
Przede mną pojawiła się niewielka chmura. Gdy
wleciałem w nią, a mgła otoczyła ze wszystkich stron, okulary
wyświetliły mi obraz radarowy. Nie było żadnych innych pojazdów
w pobliżu. Osiągnąłem już trzy kilometry wysokości i prędkość
270km/h, przy której mogłem już przejść do lotu pochyłego.
Wcisnąłem przycisk, a pojazd przechylił się o kilkanaście stopni
do przodu. To położenie umożliwiało oszczędzanie energii. Minęła
minuta, a prędkościomierz wskazywał ponad 400km/h. Z wnętrza
inercoidu słyszałem wyraźnie buczenie i szum, natomiast z obudowy
spodka dochodziło mocne drżenie. Zwiększyłem wysokość o kolejny
kilometr. Wtedy wibracje ustały, jednak hałas włączonego na
maksymalnej mocy napędu nie ucichł. Jeszcze bardziej zniżyłem
przód dysku, aż osiągnąłem 25 stopni. Trochę mnie w żołądku
skręcało, gdy grawitacja ściągała mnie nieco w stronę kokpitu.
Jako, że mam dużo czasu, pozwolę wam nieco
opowiedzieć o najnowszej historii z kraju. To, że te wielkie
centrum kosmonautyki składające się z 23 budynków i kilkunastu
ciężkich aparatów naukowych nie znajduje się w stolicy, gdzie
początkowo znajdowała się siedziba CBK może być nieco dziwne.
Oczywiście najpierw tam chciano je zbudować. O miejsce na jego
budowę w 2042 roku walczyły trzy województwa: mazowieckie,
małopolskie i kujawsko-pomorskie. Pierwsza spośród nich przegrała
Ziemia Krakowska, pozostały jeszcze dwa. Samo to, że Warszawa jest
miastem stołecznym stanowiło mocny argument. Jednak gdyby wygrali,
to nie mieliby pieniędzy na wybudowanie tego kompleksu. Olbrzymie
straty przyniósł im słynny Stadion Narodowy – pamiątka po
jednym z poprzednich premierów, druga linia metra, której działanie
doprowadziło do silnych uszkodzeń wielu budynków stojących
blisko niej oraz pęknięć rur. Oprócz tego postawiono na północy
most za wiele milionów złotych, z którego prawie nikt nie
korzystał. Nie mówiąc już o wielu akcjach zadłużających miasto
w czasach „zielonej wyspy”.
Zostało już tylko jedno województwo. Jedynym
argumentem mogłoby by być tylko to, że Toruń nazywany jest
„Miastem Astronomów”, a wokół jest pełno radioteleskopów,
gdyby nie pewne wydarzenia, dzięki którym Okręg Bydgosko-Toruński
prześcignął Okręg Górnośląski. Otóż w 2023 roku, gdy
uruchamiano w pobliżu miasta, kilkadziesiąt metrów pod ziemią
wielki detektor neutrinowy, zauważono silne zakłócenia. Aparat
zarejestrował ogromną ilość neutrin, co początkowo uznawano za
zepsucie się aparatury lub wniesienie przez jakiegoś pracownika
nieodpowiednich urządzeń elektronicznych. Przez miesiąc próbowano
naprawiać maszynę, jednak to nic nie dało. W końcu, pół roku
później udało się ustalić, że te cząstki pochodzą z wnętrza
skorupy ziemskiej, gdzie na głębokości kilku kilometrów znajdują
się olbrzymie złoża metali, z czego połowa była radioaktywna.
Potwierdziły to obserwacje z neutrino-teleskopów w Chile, na Morzu
Śródziemnym, Hawajach i Syberii, które również wskazywały na
województwo kujawsko-pomorskie na wylot przez wnętrze Ziemi.
Sprawą tą natychmiast zajęli się geologowie.
Długo nie mogli wyjaśnić, skąd w tym miejscu wzięło się tyle
rud. Ułożone one są w długim pasie zaczynającym się dziesięć
kilometrów na północ od Bydgoszczy, a kończył pod Włocławkiem,
równolegle to linii T-T. Obliczono również, że opłacalność
przekroczyć może nawet czterdzieści razy koszta eksploatacji. Tymi
skarbami zapewne mogłyby zainteresować się Stany Zjednoczone,
jednak z oficjalnym potwierdzeniem światu wyników postanowiono
poczekać. W tym czasie wydrążono kilkanaście szybów w bardzo
dużej odległości od osiedli mieszkalnych, spuszczono roboty
pochodzące z Politechniki Wrocławskiej i już po dwóch miesiącach
udało się wydobyć ilość uranu, z której można by zrobić pięć
bomb atomowych. Właśnie taka wieść poszła w świat mimo iż
wszystko poszło do laboratoriów toruńskich. Z Ameryką nie trzeba
było już dyskutować. Z czasem wydobycie wzrosło, wokół miast
powstało wiele nowych osiedli, w miejscu dawnej drogi ekspresowej
wybudowano autostradę do Poznania, dzięki której łatwiej było
się dostać na „Drogę do Berlina”, która to szerokim łukiem
omijała województwo kujawsko-pomorskie. W końcu utworzyło się
podłużna konurbacja, której miasta w 2068 roku przekroczyły
łącznie 2 miliony mieszkańców. Okręg przemysłowy rozszerzył
się aż do Płocka. Oczywiście nie samymi metalami radioaktywnymi
to miejsce żyje. Już w 2010 roku odkryto tu ogromne ilości gazu
łupkowego.
Dzisiaj jest to najbogatsze województwo w Polsce.
Zaraz za nim uplasowało się Mazowsze. Gdyby nie ustanowione w tym
obszarze wysokie koszty za używania światła w nocy, to na pewno
„Miasto Astronomów” uzyskałoby tytuł „Miasto
Anty-astronomów”. Najbardziej podoba mi się w nich to, że rzadko
można tam spotkać billboardy. Ogółem mieszka tu 9 milionów
ludzi, z czego aż 7 milionów w tym wielkim okręgu przemysłowym.
Co ósmy z nich to Chińczyk. Dzięki nim i ich technologii
budowniczych udało się szybko wybudować większość budynków
mieszkalnych w kraju oraz instytut, w którym pracuję.
Nagle, kilkanaście kilometrów przed Włocławkiem,
usłyszałem, że silnik nieco zwolnił obroty. Poczułem, że jest
on gorący, a spodek zaczyna zniżać lot. Walnąłem kilka razy
pięścią w metalowe pudło pod fotelem. Cholera! Mam tylko 17 minut
czasu! Kopnąłem jeszcze kilka razy. Wskazówka prędkości
pokazywała 300km/h i ciągle spadała, podobnie jak wysokościomierz
wskazujący dwa i pół kilometra. Błagałem, żeby nie zniżyć się
poniżej pół kilometra, ponieważ wtedy automatycznie otwiera się
spadochron. Wydawało mi się, że ja i pojazd ulegamy częściowo
swobodnemu spadaniu. Po chwili wpadłem w warstwę chmur. Poruszałem
trochę stabilizatorem lotu, szarpałem dźwignię mocy, a ten głupi
inercoid nie chciał normalnie działać.
Postanowiłem jednak zająć się tym samemu.
Wyłączyłem automatyczne zabezpieczenia przeciwko upadkowi,
wysunąłem uchwyt ręcznego spadochronu. Chciałem walczyć do
ostatnich stu metrów. Wziąłem śrubokręt, odsunąłem pokrywę
silnika i zacząłem sprawdzać, czy wszystko jest dobrze. Nie
zauważyłem żadnych uszkodzeń wewnątrz, wszystkie kable
podłączone. Sprawdziłem jeszcze napięcie i natężenie, które
teraz wynosiły 110V i 28A. Zastanawiało mnie, dlaczego prąd nie
chciał normalnie płynąć, mimo tego, że baterie miały jeszcze
89% całkowitej energii. Temperatura była też dosyć niska. W
końcu, pięćset metrów nad ziemią, stało się najgorsze –
napęd zdechł. Spadałem już lotem ślizgowym. Postukałem nieco
śrubokrętem. Spróbowałem nawet, łamiąc przepisy BHP, włożyć
rękę do środka i poprzyciskać druty.
Byłem już na wysokości dwustu metrów. Nie
miałem już wyboru. Pociągnąłem za uchwyt uruchamiający
spadochron. Niech to! Zerwał się, głupi złom! Wcisnąłem
automatyczne zabezpieczenia, jednak również one nie mogły się
włączyć. Panie Bazylewski! Jak przeżyję ten wypadek, to ci chyba
łeb w inercoid wkręcę za taką naprawę spodka! Postanowiłem
zrobić coś, co uznałem za ostateczność. Nic na siłę –
wszystko młotkiem. Akurat jeden taki znalazł się u mnie pod ręką.
Wziąłem go, zamachnąłem się i wpakowałem jego obuch prosto w
silnik.
Poczułem mocne uderzenie. Dookoła usłyszałem
niezwykle głośne trzaskanie i obracanie się wałów inecoidu, z
silinka sypnęło kilka iskier, wszystko buczało, trzęsło się z
niesamowitą siłą, a ja byłem niezwykle mocno wciśnięty w fotel.
Wskazówka przeciążenia wskazywała aż 4G. Przez kopułę
zobaczyłem, że przede mną lecą w bardzo dużym rozstawieniu
cztery latające dyski, między którymi rozwieszono ogromny plakat.
Nie miałem czasu i moja maszyna natychmiast przebiła ją na wylot.
W elektronicznych okularkach zobaczyłem widok z tyłu pojazdu –
przypadkiem rozwaliłem reklamę szkół logistycznych,
dziennikarskich i socjologicznych, na której widać było ogromne
zdjęcie grupki osób w dość ekstrawertycznych pozach. Miałem dość
„szczęścia”, ponieważ trafiłem prosto w usta jednego z tych
ludzi. I dobrze, nie lubię takich idiotycznie wykrzywionych twarzy
latających nad miastem.
Nie wiem, może to spięcie było, albo
bezpiecznik się popsuł. Zauważyłem, że moc silnika była o
połowę większa niż maksymalna. Chciałem bardzo zobaczyć, ile
teraz wynosiło napięcie i natężenie, jednak przeciążenie
uniemożliwiało podniesienie głowy. Zrobiło się nieco gorąco od
mocno rozgrzanego napędu, więc szybko wzniosłem się na wysokość
czterech kilometrów. Nogą spróbowałem postawić pokrywkę z
powrotem. Było to trudne, ponieważ całym spodkiem miotało, a
żartem można by nazwać określenie wstrząsów jako drgań. Bałem
się, że zaczną odpadać płytki paneli słonecznych. Mogłem
jednak lecieć pod kątem nawet czterdziestu stopni. Daleko w dole
stały północne wieżowce Włocławka, nieco dalej były budynki
Ciechocinka, a tuż obok – Toruń. Mogłem zdążyć, ponieważ
prędkościomierz wskazywał 520km/h, co o 100km/h przekraczało
możliwości pojazdu.
Minęło kila minut, a ja już leciałem nad
„Miastem Astronomii”. Przekręciłem spodek prosto na duży
zespół budynków w północnej części miasta. Wokół rozległ
się mocny świst przecinanego powietrza. W połowie wysokości
prędkość doszła do 600km/h. Pociągnąłem kilka dźwigni w celu
spowolnienia. Biały kompleks rósł w oczach. Wszystko wewnątrz
pojazdu latało. Gdy mijałem jeden z większych radioteleskopów,
zdążyłem już zwolnić do 200km/h. Kilkaset metrów przede mną
widziałem dwie położone blisko siebie pionowe, wysokie szpary w
budowli – parking. Uregulowałem lot prosto na tą, która była po
prawej stronie. Wewnątrz znajdowało się dwanaście pięter, na
których to, po obu stronach szczeliny, która miała kształt litery
„U”, były betonowe półki, na których w większości stały
dyski latające. Znalazłem wolne miejsce na siódmym piętrze po
lewej stronie. Zaparkowałem tam.
Po wyjściu z pojazdu udałem się na metalowe
schody, które prowadziły na wyższe piętro parkingu. Tam znajdował
się mostek, po którym dostałem się na zewnętrzną część, a
następnie wyszedłem przez drzwi na korytarz. Kręciło się tu już
trochę ludzi. Zdążyłem wsiąść do windy, którą kilka innych
osób również chciało się dostać do Sali Błękitnej. Po
kilkunastu sekundach dotarliśmy na parter, po czym skierowaliśmy
się długim łącznikiem do części budynku oznaczoną jako A2.
Tam, przy wejściach do sali, stała ochrona. Po krótkiej kontroli
wpuszczono mnie do pomieszczenia.
Sala Błękitna, jak sama nazwa wskazuje, ma
ściany pomalowane na niebiesko. Swoim wyglądem przypominała nieco
Australijską Izbę Reprezentantów z tą różnicą, że jest ona
dużo dłuższa. Mogła pomieścić do 312 osób. Zająłem swoje
miejsce w czwartym rzędzie, na trzecim miejscu od schodów.
Wypakowałem pamięć przenośną, włożyłem ją na szpule,
wsunąłem kartę radnego i wpisałem kod. Pół minuty później
rozpoczęło się zebranie.
Wszyscy wstali. Na salę weszli: Minister Obrony,
Minister Spraw Międzyplanetarnych oraz Przewodniczący Rady
Astronomicznej, którzy udali się na główne krzesła. Wszystko
zaczęło się od kilku zdań wprowadzających sesję rady. Nie
zwracałem zbytnio na to uwagi, ponieważ za każdym razem mówiono
to samo. Po chwili przeszedł do tego, co stanowiło główny temat.
- Dzisiejsza sesja będzie dotyczyła najnowszych
wydarzeń, które miały miejsce w Europie Południowej. W tej
sprawie udzielam głosu Ministrowi Obrony.
- Dziękuję, panie prezesie. Dzisiaj, w godzinach
od 4:40 do 4:54 na terenie Grecji, Włoch, Hiszpanii, Andory i
Francji doszło do ataku, którego pochodzenie udało się ustalić
jako pozaziemskie. Mówiąc ściślej: na terenie tych krajów doszło
do serii dużych eksplozji, których ułożenie państwo widzą na
mapie.
Na środku sali, pięć metrów nad ziemią,
wyświetlił się duży hologram, który przedstawiał wycinek Ziemi,
a dokładnie fragment obejmujący Europę Południową. Na niej
zaznaczona była czerwona linia, która zaczynała się gdzieś w
okolicach półwyspu Peloponez, następnie zmierzała równoleżnikiem
w stronę Sycylii, gdzie gwałtownie skręcała na północ.
Kilkadziesiąt kilometrów przed Napoli zwracała się znowu na
zachód, przecinając Sardynię, a dalej szła ukosem na
północny-zachód, przez fragment Hiszpanii, Andorę i Francję,
prosto na Zatokę Biskajską, kończąc się kilka tysięcy
kilometrów od lądu.
- Charakter tych wybuchów można porównać do
siły broni nuklearnej z tą różnicą, że nie wykryto zbytniej
różnicy w ilości radioaktywnych izotopów w atmosferze.
Sejsmografy ulokowane w krajach południowych zarejestrowały
wstrząsy przekraczające 4 czy nawet 5 stopni w skali Richtera.
Światło wybuchy zostało zaobserwowane nawet na Spitsbergenie
Bezpośrednio od ognia całkowicie zniszczone zostały miasta takie
jak: Kalamata, Katania, Sassari, Girona, Bordeaux i państwo Andora.
Olbrzymie zniszczenia od fali uderzeniowej, wstrząsu i gorącego
wiatru dotknęły również Ateny, Skopje, Neapol, Barcelona i
Tuluza. Fale tsunami zalały wybrzeża Grecji, Albanii, Włoch,
Francji, Hiszpanii, a także północne wybrzeże Afryki. Liczba
ofiar nie została jeszcze ustalona, jednak pewne jest, że
przekracza trzy miliony osób. Uczcijmy ich minutą ciszy.
Wszyscy wstaliśmy na baczność. To, co przed
chwilą usłyszałem, było dla mnie szokiem. Zdawało się, że ta
„minuta” ciszy trwa prawie pięć minut.
- Oczywiście zdążyły już paść pierwsze
podejrzenia co do winowajców ataku. Rząd Francji jeszcze przed
chwilą był gotowy wypowiedzieć wojnę Algierii, oskarżając ją o
użycie broni termojądrowych, narzucając przy tym embarga na Rosję,
która jest jednym z ważniejszych eksporterów broni w Afryce.
Prezydent Bazar Al-Badul odparł te zarzuty, uznając Stany
Zjednoczone winne użycia tajnego orbitalnego lasera. Amerykanie
natomiast winą obarczają reżim Ab-Denama. Większość z tych
oskarżeń została zaprzeczona wiadomościami z ziemskiej orbity.
Głosu w tej sprawie udzielam prezesowi Kontroli Orbitalnej.
- Dziękuję, panie ministrze. Dzisiaj około
godziny piątej otrzymaliśmy wiadomość ze stacji znajdującej się
w zewnętrznej strefie średniej orbity, że o godzinie 4:46 czasu
ziemskiego zauważony został rozbłysk na orbicie geostacjonarnej.
Okazało się, że doszło do eksplozji satelity odpowiedzialnego za
transmisje telewizyjne międzykontynentalne. Stację uszkodziły
nieco szczątki oraz silne światło towarzyszące wybuchowi.
Niektóre elementy udało się uchwycić.
Pojawił się hologram przedstawiający
bezkształtną, czarną, chropowatą masę pokrytą pęcherzami.
Przypominała ona jakiś plastikowy lub szklany obiekt, który został
poddany piekielnemu ogniowi.
- Z badań wynikło, że jest to fragment panelu
słonecznego, który został poddany temperaturze dziesięciu
milionów stopni w czasie setnej sekundy. Kilka minut po tym
zdarzeniu został zniszczony kolejny satelita – francuski Curie-2
odpowiedzialny za przesyłanie internetów. Wszystkie zamieszkane
bazy orbitalne zostały postawione w stan gotowości do ewakuacji.
Został wstrzymany ruch z Ziemi do godziny 12:00.
Podsumowując wszystkie dotychczas wypowiedziane
fakty stwierdzono, że Ziemia została zaatakowana nie przy pomocy
broni nuklearnej, lecz za pomocą kilkumetrowej wiązki światła,
którego moc jest aktualnie obliczana. Nie ma ono charakteru
spójnego, więc wykluczamy możliwość użycia lasera.
Pewne jest, że obiekt, który wywołał te
zniszczenia, nie pochodzi z orbity ziemskiej. Gdyby znajdował się z
odległości do miliona kilometrów, to na pewno zostałby już dawno
temu zauważony przez teleskopy, które monitorują obszar nieba
Erydanu, Oriona, Wieloryba i Byka.
- Na jakiej podstawie twierdzicie, że ten atak
pochodził z tych rejonów?
- Otóż pracownicy czeskiego hotelu orbitalnego
„Tycho” wykonali zdjęcie, na którym widoczny jest promień,
który spowodował wcześniej wywołane zniszczenia.
Hologram przedstawiał Ziemię widzianą z niskiej
orbity. Widok skierowany był na horyzont. Pośrodku znajdowało się
Morze Śródziemne. Z niego, pod kątem wychodziła prosta linia
światła, która znikała dopiero na wysokości kilkuset kilometrów.
Duży obszar wokół miejsca, gdzie dotykała planetę, był również
bardzo jasno oświetlony.
- Jak widać, promieniowanie było tak silne, że
widoczne stało się rozproszenie światła w powietrzu nawet na
poziomie termosfery. Jasność porównywalna z tą w ciągu dnia
osiągnięto w odległości około pięciuset kilometrów od centrum.
Kierunek promienia odpowiada wcześniej wymienionym gwiazdozbiorom.
Czy są jeszcze jakieś pytania? W takim razie udzielam głosu panu
profesorowi Ignacemu Błyszczywskiemu z Wydziału Rejestru Planetoid
i Meteoroidów.
- Dziękuję,panie prezesie. Owe dzisiejsze
wydarzenie można powiązać z innymi incydentami, które miały
miejsce w grudniu ubiegłego roku. Otóż wiele obserwatoriów
zaobserwowało kilka błysków, które miały miejsce na obszarze
pasa planetoid oraz jeden w Pasie Kuipera. Wywołane były
niewyjaśnionymi wybuchami asteroid. Cztery z nich są zarejestrowane
w katalogu.
W maju bieżącego roku natomiast doszło do
kolejnej serii eksplozji planetoid: szesnaście z pasa wewnętrznego
i pięć obiektów Pasa Kuipera. Co ciekawe w obydwóch przypadkach
ułożenie przestrzenne wybuchów wskazywało linią prostą na
Gwiazdozbiór Erydanu.
Według doniesień z obserwatoriów w Peru, w maju
była widoczna również prosta, rozświetlona smuga pyłu
kosmicznego zaczynająca się między orbitami Ziemi i Marsa a
kończąca przed orbitą Jowisza. Całe zjawisko trwało aż pół
godziny. Niektórzy twierdzą, że w Pasie Kuipra na skutek tych
zjawisk zostało zepchniętych kilka obiektów, które za
kilkadziesiąt lat mogą trafić w tereny bliskie Słońca, tworząc
nowe komety.
Profesor zszedł z mównicy. Prezes Rady
zawiadomił, że teraz przemawiać będzie Edward Kataryński z
Działu Bezpieczeństwa.
- Dzisiejszy incydent to pierwszy w historii
przypadek, gdy Ziemia została zaatakowana przy pomocy wiązki
światła o dużym natężeniu. Żadne dotychczas opracowane
scenariusze możliwych katastrof nie przewidywał tego. Nie
przygotowaliśmy jeszcze planu działania w takich przypadkach.
Budowanie schronów podziemnych nie rozwiązywałoby problemu,
ponieważ wybuch może podwyższyć temperaturę o sto stopni
Celsiusza oraz wywołać ogromne wstrząsy o sile siedmiu Richterów
w litosferze w odległości nawet pięciu kilometrów. Przenosiny
ludności poza planetę, np. na stacje kosmiczne orbitujące wokół
Słońca, na Marsa lub Księżyc też by nie rozwiązały sprawy,
ponieważ, jak mój poprzednik powiedział, wiązki światła
pojawiały się w różnych miejscach Układu Słonecznego.
Proponuję jednak, by zamiast uciekać przed
niebezpieczeństwem, po prostu się przed nim uchronić. Ziemia
została zaatakowana przy pomocy zwykłego światła, a światło,
jak wszyscy wiedzą, można odbić przy pomocy lustra. Proponuję
więc wybudować lustro o olbrzymich rozmiarach, które osłaniałoby
naszą planetę przed Gwiazdozbiorem Erydanu.
Na sali zrobił się lekki szum. Na mównicę
wszedł Prezes Rady, który rzekł:
- W celu przeanalizowania wszystkich informacji
oraz uzgodnienia wszystkiego z instytutami w pozostałych krajach
zarządzam czterogodzinną przerwę.
Wszyscy wstali i zaczęli iść w stronę wyjścia.
Wolałem poczekać, aż wszyscy wyjdą, by nie pchać się w tłum.
Po opuszczeniu sali udałem się na zewnątrz budynku, na ruchomy
chodnik, z którego korzystało właśnie kilkadziesiąt osób,
prowadzący do budynku C-1, w którym pracowałem. Przejechałem
przez centralny plac kompleksu, a następnie wjechałem w Aleję
Astronomów. Znajdowały się tu popiersia: Kopernika, Tycho,
Galileusza, Keplera, Halleya, Huygensa, Cassiniego, Newtona,
Schwarzschilda, Hubble'a, Wolszczana, Hawkinga, Schmeterlinga oraz
Bochonocka. Wciąż trzymał mnie ogromny szok i niedowierzanie. Po
dwóch minutach jazdy dotarłem na miejsce. Wszedłem do środka i
skierowałem się do północnego skrzydła, gdzie mieści się
Oddział Neutrinowy. Wjechałem na drugie piętro. Przeszedłem przez
drzwi z napisem „Analiza danych obserwatoriów neutrinowych nr
1-B”.
Pomieszczenie ma rozmiar typowego pokoju
sypialnego. Wewnątrz nie było drzwi do sąsiednich sal, dzięki
czemu mogłem liczyć na choć trochę prywatności. Dodatkowo ściany
były dźwiękoszczelne, dzięki czemu nie musiałem słuchać
gadania osób w sali odpowiedzialnej za komunikację z innymi
instytutami neutrinowymi. Mogłem spokojnie zajmować się wykresami.
Uruchomiłem komputer, włożyłem pamięci przenośne. Połączyłem
się z systemem internetowym typu S-4-ast. Używanie tradycyjnych,
ogólnodostępnych internetów między instytucjami naukowymi
trwałoby zbyt długo i mogłoby dojść do zablokowania transmisji,
więc w 2034 roku stworzono kilka oddzielnych łączy dla astronomów,
medyków, wojsk, oraz innych działów, które potrzebują stałego
połączenia międzynarodowego. Uniknęliśmy przy tym problemów
spowodowanych zniszczeniem sztucznego satelity.
Wczytałem hologramową mapę nieba, na którą
nałożony był odczyt z Toruńskiego Obserwatorium Neutrinowego
między sobotą a dniem dzisiejszym. Aby szybciej przejrzeć
wszystko, uruchomiłem stukrotne przyśpieszenie odtwarzania.
Oczywiście, najbardziej wyróżniała się plama odpowiadająca
Słońcu – głównego źródła neutrin w okolicy, oraz poświata
spod ziemi, o której już wcześniej opowiadałem.
Długo na początku nie widziałem żadnych
wyraźnych zmian w odczytach. Jednak po kilkunastu minutach
zobaczyłem, że w obszarze Erydanu pojawiła się jaskrawa, żółta
plama – oznaka zarejestrowania dużego natężenia neutrin.
Zjawisko zaczynało się o godzinie 1:26 w niedzielę. Po jakimś
czasie intensywność spadła, by znowu wzrosnąć. I tak kilka razy.
Ostateczny koniec nastąpił o godzinie 7:20. Niezwłocznie wysłałem
komunikat do Wydziału Paczyńskiego z prośbą o wysłanie danych
fal radiowych z okolicy gwiazdy Epsilon Eridani i zapytanie o
możliwość pojawienia się supernowej.
Czekając na raport uruchomiłem automatyczną
wyszukiwarkę mikro-zmian intensywności. Znalazłem tylko dwie
odległe supernowe, z czego jedna w Głębokim Polu Hubble'a. Nie
otrzymałem jeszcze komunikatu, więc uruchomiłem zwykłe internety.
Włączyłem stronę z wiadomościami. Na pierwszym miejscu,
oczywiście, była wiadomość o katastrofie w Europie Południowej.
Wszędzie były podobne treści: szacowana liczba ofiar, rannych,
reakcje rządu, innych krajów, oraz napisy „atak nuklearny”,
„broń jądrowa”, „wojna”, „laser”. Oprócz tego
pojawiały się porażające zdjęcia przedstawiające panikę na
ulicach miast, w tym w Toruniu, ledwie kilka kilometrów od miejsca,
w którym się obecnie znajdowałem. Dziesiątki tysięcy ludzi
wybiegło na ulice. Kilka tysięcy dobija się do bram kopalni, by
pozwolono im schronić się w najgłębszych tunelach. Zapomnieli
chyba kompletnie, że tylko roboty są w stanie wytrzymać warunki
panujące w takim miejscu. Co ciekawsze, wiele osób mimo zakazu
lotów gromadziło się na dworcach kosmicznych, by opuścić
planetę, podczas gdy ci, co się znajdowali na orbicie, próbowali
za wszelką cenę wylądować na Ziemi.
Pojawił się komunikat informujący o
dostarczeniu wiadomości od kontroli radioteleskopu. Nie było żadnej
supernowej w okolicy Epsilonu Eridanu. Sprawdziłem dostarczoną mapę
radiową z dnia 24.10.2128 w godzinach 1:30 - 5:00. Nic tam nie było.
Wydawało mi się to podejrzane. Chcąc się upewnić, że na pewno
odczyt jest dobry, uruchomiłem wczytywanie danych z obserwatoriów w
innych krajach skierowane na ten obszar nieba. Na początek
wyświetlił mi się odczyt z Chile w formie wykresu. Co ciekawe,
natężenie neutrin pojawiło się dużo później, o godzinie 2:15
czasu polskiego. Przebieg był nieco inny. Sprawdzałem inne, łącznie
jest ich 443. Za każdym razem ta anomalia wyglądała inaczej.
Poprosiłem mój komputer, by przedstawił mi dane
w postaci punktów o różnej jasności na mapie całej Ziemi. Chwilę
czekałem na załadowanie. Zauważyłem dość ciekawą rzecz –
miejsca, w których zarejestrowano dużo neutrin, układały się w
pierścień oraz kształt wewnątrz niego, który początkowo wydawał
mi się nieregularny. Odtworzyłem całość. Zorientowałem się, że
ten okrąg przemieszcza się z północnego-wschodu na
południowy-zachód – zgodnie z ruchem obrotowym.
Wtedy dotarło do mnie to, co widzę – wewnątrz
okręgu widniała... Nie, to nie jest możliwe! Co to ma znaczyć?
Przypadkiem tak się złożyło? Wątpię.
Pojawił się kolejny komunikat. Okazało się, że
stacje badawcze na Oceanie Atlantyckim i w Brazylii również chcą
uzyskać jakieś informacje z obszaru Erydanu. Później doszło
jeszcze obserwatorium w Norwegii, RPA, Zatoce Gwinejskiej. Wysłałem
im wszystkie dane.
Postanowiłem zbadać ten obszar nieba dokładniej.
Włączyłem mapę neutrinową z wczoraj i zrobiłem zbliżenie
wielokrotne. Niestety, jeden piksel w toruńskim teleskopie ogólnym
odpowiada obszarowi o średnicy 5'. Zdalnie uruchomiłem więc
detektor obszarowy, którym można wykonać obserwację obejmującą
kwadrat o wymiarach 10' na 10' i mogący wykonać zdjęcie punktu o
średnicy 2” kątowych. Musiałem obserwować więc w czasie
obecnym. Widziałem naturalną emisję neutrin z gwiazdy Epsilon
Eridani. Na stałe zawiesiłem urządzenie w tym punkcie. Nie
zauważyłem na razie żadnych zmian.
Była godzina 11:30. Zapisałem w przenośnej
pamięci mapę i wszelkie zebrane dane. Opuściłem budynek i udałem
się z powrotem ruchomym chodnikiem do Sali Błękitnej instytutu.
Dotarłem tam po pięciu minutach. Zgłosiłem przy okazji chęć
przemówienia. Usiadłem w swojej ławie i czekałem na rozpoczęcie,
które nastąpiło punktualnie o godzinie 12:00.
Na początku były przemówienia prezesa instytutu
i Ministra Spraw Międzyplanetarnych. Minister Obrony nie brał
udziału w sesji, ponieważ dostał natychmiastowe wezwanie do
Warszawy. Później było kilka wystąpień naukowców dotyczących
dzisiejszej katastrofy. Najbardziej zainteresowały mnie wyniki prac
astronomów gwiazdowych. Przedstawieniem ich zajął się profesor
Józef Zalewski
- Sprawdziliśmy z dokładnością co do minuty
kątowej ten promień i doszliśmy do tego, że pochodził on z
gwiazdy Epsilon Eridani. Wydaje nam się, że doszło do
niespotykanego wcześniej zjawiska związanego ze zwykłą
aktywnością gwiezdną. Inaczej tego nie mogliśmy wyjaśnić.
Określałbym to jako „biegunowy super rozbłysk”. Zapewne
wszyscy zgromadzeni wiedzą, jak wygląda gwiazda neutronowa, a
dokładniej chodzi mi o pulsary. Otóż z dwóch biegunów
magnetycznych wydzielają się proste wiązki bardzo silnego
promieniowania. Aby do tego doszło, musi dojść do degradacji
gwiazd o masach ponad ośmiokrotnie większych niż Słońce.
Powstały obiekt ma masę od półtorej do trzech mas Słońca.
Epsilon nie należy do pulsarów. Poza tym jest nieco lżejszy od
naszej gwiazdy, przez co zostanie najwyżej zdegradowanym białym
karłem.
Wykluczam również to, że w pobliżu znajduje
się taki obiekt Na pewno zauważono by, że Epsilon Eridani wykonuje
dziwne ruchy krążąc wokół wspólnego środka ciężkości. Poza
tym...
- No dobrze, tylko że pojawiły się tu kolejne
pytania: – przerwał mu ktoś z sali – jak można wyjaśnić to,
że ten promień zmieniał gwałtownie kierunek? Dlaczego nie pojawił
się on najpierw w miejscu, z którego Epsilon był w tym momencie
widoczny dopiero na horyzoncie, tylko tam, gdzie był położony
dosyć wysoko? Przecież wskazuje to na to, że ten strumień miał
charakter przerywany. I po trzecie: czy pulsary nie poruszają się z
dużo większą prędkością wynoszącą kilkanaście obrotów na
sekundę?
Profesor spojrzał nieco gniewnie na osobę, która
mu przerwała i powiedział:
- Właśnie chciałem to wyjaśnić, gdyby pan mi
nie przerwał. Otóż gdyby to był jakiś bliski pulsar, to
spodziewałbym się raczej, że nasza planeta cała spłonie. Pulsary
nie strzelają wiązką wąską na tylko kilka metrów. Ich obszar
jest dużo szerszy i wynosi kilka stopni kątowych. Oczywiście
gwiazdy neutronowe wydzielają bardzo dużo promieniowania gamma i
rentgenowskiego w porównaniu z tymi o niższej częstotliwości. W
przypadku dzisiejszego zjawiska połowa energii promieniowania
stanowiło światło widzialne. Oprócz tego dominowały fale
podczerwone i ultrafioletowe, co jest charakterystyczne dla gwiazd
podobnych do Słońca.
Odpowiadając na pana pytania: po pierwsze nasza
planeta znajduje się w odległości dziesięciu lat świetlnych,
czyli sto bilionów kilometrów, podczas gdy na Ziemi promień
przesuwał się zaledwie o tysiąc kilometrów. W tym przypadku
tangens kąta wynosi zaledwie jedną sto miliardową część, co
daje milionowe części sekundy kątowej. Takie nieznaczne
przechylnia bieguna gwiazdy może spowodować jakaś zwykła planeta
czy bliski przelot większej planetoidy.
Po drugie – te nowo odkryte zjawisko może mieć
zmienną naturę. W gwiazdach ciągu głównego może się ono
rozpocząć nagle, bez wcześniejszych znaków, a nie jak w
pulsarach, gdzie te zjawisko jest stałe. Dlatego rozpoczęło się
dopiero na Morzu Śródziemnym. Możliwe, że na naszym Słońcu
również występują rozbłyski tego typu, jednak musiano by
najpierw wysłać jakąś sondę kosmiczną, której orbita będzie
przecinała się bezpośrednio z przedłużeniem osi gwiazdy.
Odpowiadając na pana ostatnie pytanie przypominam
panu, że już zdążyłem zaprzeczyć możliwość, żeby ten obiekt
był pulsarem. My tu mamy do czynienia z Epsilonem Eridani, czyli
pomarańczowym karłem należącym do ciągu głównego. Obrót
takiej gwiazdy trwa kilka godzin. Poza tym wydaje mi się, że
rozbłysk tej gwiazdy pochodzi nie z bieguna magnetycznego, tylko
geograficznego.
Po tym przemówieniu przyszłą pora na mnie.
Powoli wstałem, wyszedłem z ławki i skierowałem się w stronę
mównicy. Byłem dość zestresowany, ponieważ rzadko mam powód do
przemowy. Ostatni raz było to cztery miesiące temu, gdy dyskutowano
nad nowym rodzajem supernowej. W 2127 roku, w grudniu zaobserwowano
wybuch gwiazdy w galaktyce M33 o dość nietypowym wyglądzie,
natomiast w 2073 w innej, znajdującej się 18 milionów lat
świetlnych .
Sprawdzając... yyy... dane z... z obserwatorium
neutrinowego z w dwóch ostatnich dni zauważyłem, że zostaliśmy...
że Ziemia została zbombardowana olbrzymią ilością neutrin
pochodzących z Epsilonu.
Włożyłem pamięć do gniazdka i wyświetliłem
hologramową neutrinową mapę kosmosu z zaznaczonymi
gwiazdozbiorami, oraz wykres natężenia dla Epsilonu Eridani.
- Jak widzimy, w rejonie tej gwiazdy w niedzielę
około północy została wyemitowana duża ilość neutrin. Można
by to utożsamić z jakąś supernową, jednakże z czasem
intensywność spadła do zera, by po jakimś czasie znowu wzrosnąć,
a potem znowu zmaleć. I tak się dzieje kilka razy, do godziny 7:00.
- Rozbłysk! - krzyknął jakiś fizyk jądrowy -
To jest pewne! OPERA nie kłamała! A więc teoria jest prawdziwa.
Neutrina są szybsze od światła!
- Błąd pomiaru! Znowu błąd pomiaru! - krzyknął
ktoś inny – Daty się w obserwatorium chyba przesunęły.
Ten chaos w sali mnie denerwował.
- Można by to uznać za błędy pomiarowe, gdyby
nie to, że wystąpiły one w obserwatoriach na całej kuli
ziemskiej.
- Zmień datę w komputerze na dzisiejszą, ona
może wprowadzać błąd.
Sprawdziłem czas jeszcze raz, jednak było
wyraźnie widać, że nie można mówić o żadnym błędzie.
- Mam to udowodnić?
Uruchomiłem video-połączenie z obserwatorium w
Pradze. Odpowiedzieli, że u nich również są niezgodności z datą.
Podobnie oświadczyli w Krakowie, Genewie i Belgradzie. W tym
ostatnim widać było, że wnętrze budynku instytutu było nieco
zniszczone w wyniku trzęsienia ziemi.
- Czyli rozumiemy, że wszystkim obserwatoriom
neutrinowym świata zachciało się dokładnie w tym samym dniu ulec
błędnemu pomiarowi? - powiedział ktoś niecierpliwie - Czyżby
ktoś włamał się do systemu astronomicznego i pozamieniał daty?
- Można by się zastanawiać długo, gdyby nie
jedna rzecz.
Wyświetliłem globus z oznaczonym kartogramem dla
natężenia neutrin dla Epsilonu Eridani we wszystkich obserwatoriach
świata.
- Oto dane z całego świata dla gwiazdy.
Charakterystyczny jest kształt, który powstaje w tym wypadku.
- A co właściwie ma to oznaczać?
Odwróciłem hologram. Ktoś na sali krzyknął:
- To chyba przypadek.
- Czy mi się wydaje, albo w środku tego koła
jest sylwetka człowieka. Całość wygląda jak znak zakazu wstępu.
- Niemożliwe!
- Wygląda na to - powiedziałem - że... że...
że ktoś wysyła na Ziemię sygnały ostrzegawcze przed atakiem i
nie mają oni dobrych zamiarów w stosunku do nas i naszej planety.
Czymkolwiek to jest, musiało ono wiedzieć, jak wyglądają ziemskie
znaki.
-
Jak pan to rozumie? Czyżby w kosmosie była jakaś cywilizacja,
która jest na tyle inteligentna, by wysyłać sygnały za pomocą
neutrin, ale jest tak głupia, że nie umie zbudować lasera i używa
zwykłego, niespójnego światła?
Przygryzłem lekko wargę i zacisnąłem zęby. Po
chwili odpowiedziałem:
- Niech ufolodzy spróbują to wyjaśnić.
Zszedłem z mównicy. Zobaczyłem, że prof.
Rudolf z działu ufologii patrzy nieśmiało we wszystkich
kierunkach, po czym wstał i udał się na podium. Chwile milczał,
po czym zaczął mówić.
- Tak... obce cywilizacje... To może być prawda.
Już ponad sto sześćdziesiąt lat temu podejrzewano, że występują
w okolicy tej gwiazdy, na jakiejś planecie. W latach
sześćdziesiątych dwudziestego wieku w ramach projektu OZMA
przeprowadzono wielodniowy nasłuch radiowy na długości fal
promieniowania neutralnego wodoru skierowany na Epsilon. Wynik był
negatywny. W latach dwudziestych, a później i w czterdziestych
ubiegłego wieku wysłano w kierunku tej gwiazdy kilkadziesiąt serii
sygnałów radiowych o różnych częstotliwościach. Aby otrzymać
odpowiedź, potrzeba by było najmniej dwudziestu lat. Jednak podczas
ponownego nasłuchiwania nie stwierdzono, żeby do Ziemi dotarła
stamtąd wiadomość.
Wygląda jednak na to, że w tym obszarze istnieje
jakaś cywilizacja. Postanowili oni jednak odpowiedzieć inaczej niż
poprzez fale radiowe. Możliwe, że oni już wcześniej się z nami
kontaktowali, jednak w połowie ubiegłego wieku obserwatoria
neutrinowe drugiej generacji były dopiero w fazie testowej. Może
poprosimy teraz o wypowiedź na temat tej gwiazdy profesora Belkę.
Ufolog odetchnął z ulgą i zszedł z mównicy.
Na jego miejsce wszedł gruby astronom gwiezdny. Mówił on dość
pewnie.
-
Jeśli chodzi o samą gwiazdę, to wiadomo tyle, że w latach 2050
-2092 nastąpił niewytłumaczalny spadek jej jasności z 3,73m do
4,13m. Podejrzewano, że może to być jakiś zwykły skutek ewolucji
gwiazdowej. Inni natomiast twierdzą, że to wpływ egzoplanet.
Oprócz tego dotychczas odkryto wokół niej trzy gazowe olbrzymy,
dwa pasy planetoid, zewnętrzny pas lodowy oraz cztery planety
skaliste. Co ciekawsze, jedna z tych planet typu ziemskiego w
nieznanych okolicznościach dosłownie zniknęła. Odkryto ją w 2026
roku. Przez długie lata nie zauważono w obserwacjach żadnych
zmian. W 2068 roku okazało się, że nie ma jej na odczytach. Było
to dość zaskakujące zwłaszcza dlatego, że krążyła dosyć
daleko od gwiazdy, bo dwie jednostki astronomicznej.
Konferencja trwała półtorej godziny. Na końcu
znowu przemawiał ufolog, który zakończył swoją wypowiedź
zdaniem:
- Co jak co, jednak muszę przyznać jedno –
to jest pierwsza w historii ludzkości sytuacja, kiedy udało nam
nawiązać kontakt z cywilizacją pozaziemską.
Następne spotkanie miało się rozpocząć jutro
o godzinie 8:00. Udałem się z powrotem do mojego budynku. W swojej
pracowni musiałem jeszcze zrobić kilka raportów, ponowny przegląd
neutrinowego obrazu nieba i wysłać wiadomość do Krakowa.
Ponownego sygnału z Epsilonu Eridani jeszcze się nie pojawiał.
Zawiadomiłem również mechaników, że pojawiły się martwe
piksele i trzeba naprawić kilka detektorów w obserwatorium. Pracę
skończyłem o 16:30. Szybko wybiegłem na parkin, na którym było
dziś bardzo tłoczno.
Po otwarciu mojego spodka byłem nieco zszokowany,
gdy zobaczyłem bałagan. Zapomniałem, że dziś rano uszkodziłem
go nieco podczas podróży. Musiał on być bezzwłocznie
przeniesiony do jakiegoś warsztatu. Wsiadłem do kabiny i odpaliłem
silnik. Inercoid trzeszczał przeraźliwie. Powoli wyleciałem z
budynku i skierowałem się w stronę osiedla Katarzynki, gdzie
robili najbliższe i chyba najlepsze naprawy pojazdów w Toruniu. Po
pięciu minutach dotarłem tam. Byłem nieco zdenerwowany, gdy
spostrzegłem, że niemalże wszystkie zakłady są zamknięte.
Czyżby wszyscy się przestraszyli?
Po długim czasie znalazłem w końcu warsztat
należący do jakiegoś Rosjanina. Jego zachowanie było zgodne z
współczesnym stereotypem, że oni niczego się nie boją. Jednak
gdy zobaczył on stan mojego spodka, krzyknął przeraźliwie i
powiedział:
- Panie! Coś pan robił temu pojazdowi, że
tak wygląda jego silnik?
Opowiedziałem mu trochę o tym, jak śpieszyłem
się na rano do pracy. Gdy skończył przegląd oznajmił, że ty nie
wystarcza drobna naprawa i spodek ma być gotowy dopiero jutro
popołudniu. Grzecznie pożegnałem go i udałem się w stronę
centrum miasta. Po drodze rzadko spotykałem jakichś ludzi, a jeśli
już, to wyglądali na przestraszonych (z wyjątkiem Rosjan,
oczywiście). Półtorej godziny później dotarłem do dworca
kolejowego. Tam musiałem czekać kolejną godzinę na pociąg do
Katowic, zatrzymujący się po drodze w Łodzi.
Z całego tego zamieszania zadowoliła mnie jedna
rzecz: neogenderowcy odwołali swój marsz w moim mieście.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz