poniedziałek, 9 grudnia 2013

Prom Orfeusz - Promień Epsilonu: cz. 1

 PROM ORFEUSZ - PROMIEŃ EPSILONU

1. ŚWIATŁO I NEUTRINO

25 październik 2128


Dopiero co się obudziłem. Leżałem na moim łóżku i przekręciłem się na drugi bok. Wciąż było dosyć ciemno, a jedyne światła to wyświetlacz zegarka wskazującego godzinę 4:23 oraz odblask lamp oświetlających leżące dwieście metrów niżej chodniki.
Jak dobrze, że na moim osiedlu nie ma żadnych billboardów. Denerwuje mnie w nich to, że wysyłają w przestrzeń ogromne ilości zanieczyszczeń świetlnych. Już pięć razy byłem o krok od katastrofy podczas nocnego powrotu do domu, gdy olbrzymia reklama jakiegoś zakładu ubezpieczającego na wypadek zderzeń z satelitarnymi śmieciami oślepiła mnie. Za dwoma pierwszymi razami brakowało tylko kilku centymetrów, a mój spodek roztrzaskałby się o siedemdziesięciu-piętrowy wieżowiec. Za trzecim razem porysowałem nieco ścianę, czwartym razem złamałem piorunochron, a w zeszłym tygodniu starłem dolną osłonę mojego pojazdu.
Najbardziej denerwowały mnie bilbordy hipokryzji ekologów, którzy wszędzie grozili, że niedługo powietrze do oddychania będzie sprzedawane w butelkach tak jak woda pitna. Właśnie one doprowadziły mieszkańców osiedla Zgierz (które przyłączyło się w 2098 roku do miasta Łódź) do serii tajemniczych chorób psychicznych. Krzyki i hałasy niewyspanej ludności to najmniejszy problem. W środku nocy często widywano, jak ludzie mieszkający w wieżowcach wychodzili na dach i spacerowali sobie po piorunochronach, skakali z budynku na budynek, chodzili na linach rozwieszonych między nimi, a nawet zdarzyło się, że jakiś młody lunatyk podskakiwał na metalowym drągu trzysta metrów nad ziemią, na którym doczepiony został projektor reklamowy.
Zadowolony z tego, że mogę jeszcze dwie godziny pospać, zamknąłem oczy. Jeszcze kilka minut chwaliłem w myślach możliwość dłuższego odpoczywania po paradoksalnym męczącym śnie. Nie wiem czemu, ale nagle złapała mnie niespodziewana ochota na wyjrzenie przez południowo-wschodnie okno. Wstałem, zrobiłem kilka kroków i znalazłem się tuż przed okrągłą szybą. Otworzyłem je i spojrzałem w niebo. Nad wieżowce przeleciały właśnie jakieś dwa spodki. Przede mną widniał olbrzymi Orion – wielki król wszystkich gwiazdozbiorów. Swoją uwagę zwróciłem na Betelgezę. Już od ponad stu lat krzyczą, że w każdej chwili może wybuchnąć, bądź już to zrobiła, tylko trzeba poczekać, aż światło przeleci te czterysta lat świetlnych. Kilkanaście lat temu prezydent Kurdystanu zaproponował nawet, żeby wszystkich wszystkich największych na świecie zbrodniarzy i gwałcicieli załadować na specjalny statek czasoprzestrzenny o prędkości 30 świetlnych i skierować prosto w czarną dziurę, gdyby w końcu tam powstała.
Spojrzałem na wschód. Próbowałem dostrzec gwiazdozbiór lwa. Nieco tęskniłem za latem, kiedy to o tej porze niebo było bardzo jasne z tej strony świata. Teraz też widziałem tam światła, jednak były to jedynie odległe łuny znad Warszawy. Szczerze współczuję mieszkańcom stolicy. Jedynym wieżowcem, który nie został oszpecony masą sztucznego oświetlenia, był stary Pałac Kultury i Nauki. Za każdym razem, gdy przyjeżdżam do tego miasta na kilka dni, dostaję niemiłosiernego bólu głowy.
Po chwili nad południowo-wschodnim horyzontem zajaśniała olbrzymia poświata. Zrobiło się tak jasno, jakby za kilkanaście minut miał nadejść wschód. Zdziwiło mnie to, ponieważ była dopiero godzina 4:40, a Słońce o tej porze roku wschodzi dopiero około 6:30. Co to jest, do jasnej cholery? Zaciekawiony zacząłem się przyglądać temu zjawisku. Zastanowiłem się, czy to nie może być supernowa jednej z bliższych gwiazd, którą widać tylko na południu. Pomyślałem, że to może być dobry pretekst, by znowu odwiedzić obserwatoria w Andach. Czasami tęsknie za okresem, kiedy pracowałem przy radioteleskopie „Bohdanek” w północnym Chile. A może jakiś olbrzymi wybuch na południu? Mam nadzieję, że nie doszło do żadnej wojny atomowej.
Minęło kilka minut, a to dziwne światło jeszcze bardziej pojaśniało i przesunęło się na zachód. Zobaczyłem, że daleko, setki kilometrów na południe, pewnie gdzieś wysoko w stratosferze czy nawet mezosferze, jaśnieje delikatna kolumna białego światła. Przez niewielki ułamek sekundy coś błysnęło, tam wysoko w górze. Kosmiczny słup przesuwał się bez przerwy. Ruch ten jednak nie wydawał się mieć regularnej prędkości. Co chwilę zwalniał, a następnie przyśpieszał. Miałem wrażenie, że co jakiś czas przypadkowo oddala się na większe odległości.
Spojrzałem na wieżowiec stojący na południowy-wschód od mojego mieszkania – wszyscy wychylali się tam z okien. Nisko w dole zmierzały dziesiątki ludzi zamieszkujących niższe piętra, z których widok zasłaniały pozostałe wysokie budynki. Wszyscy biegli na pole leżące pod Widzewem, skąd jest najlepszy widok. Ktoś w oddali krzyczał, później usłyszałem jeszcze wydzieranie się, które skojarzyło mi się z idącymi kibicami jednego z dwóch klubów piłkarskich w Łodzi. Totalny chaos. Wszystko krążyło wokół tego tajemniczego zjawiska.
Kolumna uciekła nad południowo-zachodni horyzont. Dopiero teraz zauważyłem, że ten jaśniejący obiekt jest ustawiony pod kątem. Światło rozlewało się na całe niebo, dając wrażenie, jakby właśnie wschodziło Słońce i... wszystko zgasło! W jednej sekundzie zapanowały takie same ciemności jak przed początkiem zjawiska. Zniknął też biały słup. Całe zjawisko trwało kilkanaście minut.
Pomyślałem tylko jedno – jeśli takie rzeczy się dzieją, to na pewno zainteresowali się nimi media. Zamknąłem okno, zapaliłem światło i zacząłem szukać pilota. Trochę to trwało, ponieważ robot-zbieracz, którego w zeszłym miesiącu kupiłem by szukał mi kluczy, młotka i tym podobnych rzeczy gdybym ich nie mógł zobaczyć, znowu się popsuł i schował zmieniarkę w jeszcze trudniejszym do znalezienia miejscu. Po siedmiu minutach znalazłem w końcu – moja maszyna włożyła go do pralki. Wróciłem do pokoju i uruchomiłem nim telektroskop. Chciałbym włączyć teraz w nim internety lub e-mail, jednak od wczoraj trwała wymiana kabli w wieżowcu, więc można było na razie używać tych dwóch światłowodów aż do godziny 6:30. Wybrałem opcję telewizyjnego łącza i ustawiłem na kanał ND. Pech chciał, że teraz puszczali na nim program o rolnikach z województwa opolskiego. Trudno, przeczekam te osiemnaście minut i wykorzystam na coś pożyteczniejszego.
Skierowałem się do kuchni. Uruchomiłem wbudowanego w ścianę robota angielskiej firmy „Doinger”, by zrobił mi jedzenie z płatków śniadaniowych. Urządzenie zatrzeszczało, wydało podłużny wibrujący odgłos. Po kilkunastu sekundach maszyna podała mi miskę, w której znajdowały się... płatki zalane keczupem. Uderzyłem ręką mocno w ten głupi złom, który na dodatek pokazywał napis, że kiełbasa usmażyła się. To nie jedyny numer tego elektronicznego kucharza. W zeszłym tygodniu na obiad zrobił mi gulasz z jajek zamiast mięsa, a na początku miesiąca urządził mi kolację z dwóch kiełbas zalanych mlekiem. Nic nie przebije jednak kanapek posmarowanych ogórkiem. Każdy mechanik, który próbował to naprawić, mówił jedno zdanie: „Nie jest dobrze”. Postanowiłem więc zrobić jedzenie na własną rękę.
Po kilku minutach wróciłem do pokoju, niosąc swoje śniadanie. Zabrałem również te wykonane przez robota. Być może przypadkiem udało mu się wymyślić jakąś nietypową potrawę, która może okazać się smaczna. W napięciu czekałem na wiadomości. Zdążyłem zjeść zwykłe jedzenie i zabrałem się za keczupowe płatki. Muszę przyznać, że jeszcze niczego podobnego nie miałem okazji zjeść. Smakowało to trochę jak kanapka posmarowana drogim sosem pomidorowym do pizzy. Punktualnie o godzinie 5:30 rozpoczęło się nadawanie programu „Pierwsze Fakty”. Prezenterka już rozpoczynała mówić:
- Witamy w „Pierwszych Faktach”. Zaczniemy od ważnej wiadomości z ostatniej chwili...
Podekscytowany otworzyłem szeroko oczy, rozwarłem szczęki.
-...poseł Pieńkowicz z PWL zorganizuje 11 listopada marsz równości, co spotkało się z...
Rozwścieczyło mnie to. Czy w tej telewizji naprawdę ważniejsze są jakieś chore parady dewiacji niż tajemnicze olbrzymie rozbłyski o mocy większej niż Słońce na pół nieba? Wziąłem do ręki garść keczupowych płatków i cisnąłem nimi w telewizor, celując prosto w twarz posła czy, jak kto woli, osła.
Gdy papka rozpłaszczała się na ekranie, rozległ się potężny huk, który ciągnął się przez długi czas. Natychmiast wyjrzałem przez okno. Dźwięk wydawał się dochodzić z zewnątrz, a dokładniej od południa. We wszystkich domach pozapalały się światła, ludzie znowu wyjrzeli na zewnątrz. Miałem wrażenie, że gdzieś w pobliżu pracuje olbrzymi, stary silnik elektryczny od latających spodków. Niektórzy mówili o wybuchy gazu, inni myśleli, że to wojsko nadciąga. Po chwili ten odgłos dobiegł również z telektroskopu. Widać było, że w studiu telewizyjnym również zwrócono uwagę na ten głos. Szybko pojawiła się plansza z napisem „Przepraszamy za problemy techniczne”.
Wziąłem pilota i przełączyłem na inne kanały. Na „Telewizja 22” jak zawsze mówili tylko o skandalach politycznych i krytyką Kościoła, więc nie zdziwiłem się, że dziennikarze mieli gdzieś ten tajemniczy huk. Na „Telewizji Polskiej” nawet nie zatrzymywałem się, ponieważ wciąż trwała tam przerwa w nadawaniu. Postanowiłem więc poszukać w zagranicznej telewizji. We włoskiej pojawił się napis o problemach technicznych, podczas gdy w tle widoczne było zdewastowane studio, natomiast w bałkańskiej pokazywali krajobraz przypominający ten po trzęsieniu ziemi. Niewiele z tego rozumiałem, tylko pojedyncze słowa brzmiące podobnie do naszego języka takie jak „svetlo”, „eksplozija”. Pojawili się też ludzie, którzy zachowywali się tak, jakby zostali nieco oślepieni. Miałem wrażenie, że to wszystko to był jeden wielki atak na południowe kraje przy pomocy...
Spróbowałem przełączyć na telewizję amerykańską. Niestety, wszystkie kanały, zarówno te w Stanach Zjednoczonych, jak i Brazylii czy Chile w ogóle nie działały. Nie było nic poza szarym szumem na ekranie. Wróciłem więc na bałkańską telewizję i czekałem na więcej wiadomości. Wśród zniszczonych budynku zobaczyłem między innymi niedawno wybudowaną Wieżę Aleksandra w Skopje. Wybrzeża Grecji i Albanii zostały zalane przez fale tsunami. W końcu pokazali to, co chciałem zobaczyć. Wyświetliło się nagranie przedstawiające miasto, na tle którego widniała kolumna niezwykle jasnego światła. Wszyscy ludzie zakrywali oczy. Po chwili nadciągnęła fala uderzeniowa, która wysadziła wszystkie okna, spowodowała zawalenie się kilku budynków, a kamerzystę odrzuciła na kilka metrów w tył. W końcu padły słowa, na które tak czekałem – bomba atomowa.
Chciałem wstać, by pójść zbierać się do pracy. Wtedy pojawił się na ekranie komunikat: „Przywrócono połączenie z internetami”. Jednocześnie zabrzmiał dzwonek i zapaliła się niebieska kontrolka z napisem „e-mail”. Zignorowałbym to gdyby nie to, że pojawiło się okienko z czerwonym napisem: „PILNE PILNE PILNE”. Zezwolenie na takie wiadomości mają tylko jakieś ważniejsze urzędy i instytucje. Automatycznie list otworzył się na pełnym ekranie. Znajdował się tam orzeł w srebrnym pierścieniu – symbol MON.
Warszawa, 25 listopada 2128 5:15

Do wszystkich członków Polskiej Rady Astronomicznej.
W związku z nagłym incydentem natury pozaziemskiej osiągający rangę katastrofy kosmicznej bieżącego dnia o godzinie 7:00 rozpocznie się specjalne zebranie w budynku Centrum Badań Kosmicznych Oddział Główny w Toruniu, w Błękitnej Sali. Z przyczyn technicznych nie jest możliwa konferencja za pośrednictwem łącza telefoniczno-konferencyjnego. Za wszelkie utrudnienia przepraszamy.

Ministerstwo Obrony Narodowej i
Ministerstwo Spraw Międzyplanetarnych

Na zegarku była godzina 5:52. Błyskawicznie zerwałem się z fotela i pobiegłem do łazienki na szybko umyć zęby i twarz. Gdy już to skończyłem i przebrałem się, wybiła 6:00. Powyłączałem wszystkie urządzenia, schowałem do teczki papiery, wydruk wiadomości oraz wypluty w ostatniej chwili z prenumeratora drukującego pod elektroskopem najnowsze wydanie gazety „Wieść”. Nie lubię tych wersji elektronicznych, ponieważ nie dość, że trzeba do nich prądu używać, to jeszcze tablet może się łatwo popsuć. Do kieszeni schowałem jeszcze zestaw moich pamięci przenośnych i minifon. Na oczy założyłem elektroniczne okulary. Wychodząc usłyszałem, że ktoś za oknem krzyknął: „Apokalipsa!”.
Podszedłem do drzwi prowadzących do garażu i włożyłem w dziurkę klucz elektryczny. Otworzyły się i wszedłem do środka. Zauważyłem, że panele słoneczne budujące ściany mojego latającego spodka są zabrudzone. Szybko starłem je, a następnie otworzyłem oszkloną kopułę na szczycie pojazdu. Wszedłem do kabiny, która mogłaby się wydawać nieco ciasna i zamknąłem się. Uruchomiłem komputer, silnik, napęd bezwładnościowy, rozsunąłem bramę, popchnąłem dźwignię i wysunąłem się na korytarz.
Zapomniałem wam jeszcze powiedzieć, jak u nas w Łodzi wyglądają wieżowce. Z lotu ptaka przypominają cyfrę 8. W każdym z nich znajdują się dwa pionowe szyby, którymi przemieszczają się jednokierunkowo latające spodki. Pojedyncze mieszkania ułożone są pierścieniami wokół nich, dzięki czemu możliwe jest zaparkowanie bezpośrednio w domu. Żeby zapobiec korkom umieszczono co 20 pięter boczne wyloty. Oprócz tego znajdują się tu jeszcze otwarte paternostry, po dwa przy każdym kole. W budynku znajdują się również dwie windy ekspresowe, umiejscowione w przejściu między dwoma drogami dla latających pojazdów.
Gdy znalazłem się na korytarzu, powoli okrążyłem kanał wlotowy, przy którym mieszkałem, zmierzając w stronę przejścia między szybami. Mój pojazd lewitował kilka centymetrów nad betonową posadzką. Musiałem chwilę poczekać, ponieważ kilka dysków innych mieszkańców właśnie czekało w kolejce. Gdy mój spodek dotarł już do drogi prowadzącej na górę, pociągnąłem dźwignię zwiększającą moc napędu. Natychmiast zacząłem się wznosić, coraz szybciej. Czułem, jak przyśpieszenie wciska mnie lekko w fotel.
Nagle zobaczyłem, że pojazd znajdujący się nade mną nagle odskoczył w bok, na piętro. Również u mnie zapaliła się jedna z diod szybkiego ostrzegania i reagowania, po czym moja maszyna natychmiast przesunęła się do korytarza, zatrzymując się tuż przed czyimś garażem. Spojrzałem w stronę szybu. Przez niego spadał latający spodek z włączonymi światłami alarmowymi. Po chwili usłyszałem dźwięk otwieranego spadochronu. Znowu! Już chyba czwarty raz w tym miesiącu temu Marcinowskiemu psuje się zasilanie w inercoidzie. Gdy byłem już pewien, że nic się już nie dzieje, wróciłem do kanału wylotowego i po kilkunastu sekundach opuściłem mój wieżowiec.
Na zegarze była 6:12. Miałem mniej niż 50 minut, by przebyć te 160 kilometrów, zaparkować, wejść do sali i zalogować się. Skierowałem pojazd na północny-zachód, zwiększyłem moc napędu i skierowałem go do przodu. Licznik wskazywał, że pionowe przyśpieszenie wynosi 5m/s2, później nieregularnie spadał. Wciąż czułem zawroty głowy od przeciążenia. Po minucie znajdowałem się już na wysokości kilometra. Prędkość w poziomie wynosiła natomiast 120km/h. To było za mało, bym mógł dotrzeć na czas. Ustawiłem więc inercoid na maksymalną moc. Ciężko mi było ruszać ręką. Dysk wzniósł się na wysokość dwóch kilometrów, czyli przekroczyłem już dolną granicę dla strefy krajowej. Tu już mogłem swobodnie rozwijać prędkość. 150km/h. Ziemia znajdowała się daleko pod stopami. W oddali widziałem już wieżowce Włocławka i Torunia. Znad horyzontu wystawała ledwo widoczna Wieża Perseusza w Bydgoszczy mierząca ponad kilometr wysokości. 200km/h.
Przede mną pojawiła się niewielka chmura. Gdy wleciałem w nią, a mgła otoczyła ze wszystkich stron, okulary wyświetliły mi obraz radarowy. Nie było żadnych innych pojazdów w pobliżu. Osiągnąłem już trzy kilometry wysokości i prędkość 270km/h, przy której mogłem już przejść do lotu pochyłego. Wcisnąłem przycisk, a pojazd przechylił się o kilkanaście stopni do przodu. To położenie umożliwiało oszczędzanie energii. Minęła minuta, a prędkościomierz wskazywał ponad 400km/h. Z wnętrza inercoidu słyszałem wyraźnie buczenie i szum, natomiast z obudowy spodka dochodziło mocne drżenie. Zwiększyłem wysokość o kolejny kilometr. Wtedy wibracje ustały, jednak hałas włączonego na maksymalnej mocy napędu nie ucichł. Jeszcze bardziej zniżyłem przód dysku, aż osiągnąłem 25 stopni. Trochę mnie w żołądku skręcało, gdy grawitacja ściągała mnie nieco w stronę kokpitu.
Jako, że mam dużo czasu, pozwolę wam nieco opowiedzieć o najnowszej historii z kraju. To, że te wielkie centrum kosmonautyki składające się z 23 budynków i kilkunastu ciężkich aparatów naukowych nie znajduje się w stolicy, gdzie początkowo znajdowała się siedziba CBK może być nieco dziwne. Oczywiście najpierw tam chciano je zbudować. O miejsce na jego budowę w 2042 roku walczyły trzy województwa: mazowieckie, małopolskie i kujawsko-pomorskie. Pierwsza spośród nich przegrała Ziemia Krakowska, pozostały jeszcze dwa. Samo to, że Warszawa jest miastem stołecznym stanowiło mocny argument. Jednak gdyby wygrali, to nie mieliby pieniędzy na wybudowanie tego kompleksu. Olbrzymie straty przyniósł im słynny Stadion Narodowy – pamiątka po jednym z poprzednich premierów, druga linia metra, której działanie doprowadziło do silnych uszkodzeń wielu budynków stojących blisko niej oraz pęknięć rur. Oprócz tego postawiono na północy most za wiele milionów złotych, z którego prawie nikt nie korzystał. Nie mówiąc już o wielu akcjach zadłużających miasto w czasach „zielonej wyspy”.
Zostało już tylko jedno województwo. Jedynym argumentem mogłoby by być tylko to, że Toruń nazywany jest „Miastem Astronomów”, a wokół jest pełno radioteleskopów, gdyby nie pewne wydarzenia, dzięki którym Okręg Bydgosko-Toruński prześcignął Okręg Górnośląski. Otóż w 2023 roku, gdy uruchamiano w pobliżu miasta, kilkadziesiąt metrów pod ziemią wielki detektor neutrinowy, zauważono silne zakłócenia. Aparat zarejestrował ogromną ilość neutrin, co początkowo uznawano za zepsucie się aparatury lub wniesienie przez jakiegoś pracownika nieodpowiednich urządzeń elektronicznych. Przez miesiąc próbowano naprawiać maszynę, jednak to nic nie dało. W końcu, pół roku później udało się ustalić, że te cząstki pochodzą z wnętrza skorupy ziemskiej, gdzie na głębokości kilku kilometrów znajdują się olbrzymie złoża metali, z czego połowa była radioaktywna. Potwierdziły to obserwacje z neutrino-teleskopów w Chile, na Morzu Śródziemnym, Hawajach i Syberii, które również wskazywały na województwo kujawsko-pomorskie na wylot przez wnętrze Ziemi.
Sprawą tą natychmiast zajęli się geologowie. Długo nie mogli wyjaśnić, skąd w tym miejscu wzięło się tyle rud. Ułożone one są w długim pasie zaczynającym się dziesięć kilometrów na północ od Bydgoszczy, a kończył pod Włocławkiem, równolegle to linii T-T. Obliczono również, że opłacalność przekroczyć może nawet czterdzieści razy koszta eksploatacji. Tymi skarbami zapewne mogłyby zainteresować się Stany Zjednoczone, jednak z oficjalnym potwierdzeniem światu wyników postanowiono poczekać. W tym czasie wydrążono kilkanaście szybów w bardzo dużej odległości od osiedli mieszkalnych, spuszczono roboty pochodzące z Politechniki Wrocławskiej i już po dwóch miesiącach udało się wydobyć ilość uranu, z której można by zrobić pięć bomb atomowych. Właśnie taka wieść poszła w świat mimo iż wszystko poszło do laboratoriów toruńskich. Z Ameryką nie trzeba było już dyskutować. Z czasem wydobycie wzrosło, wokół miast powstało wiele nowych osiedli, w miejscu dawnej drogi ekspresowej wybudowano autostradę do Poznania, dzięki której łatwiej było się dostać na „Drogę do Berlina”, która to szerokim łukiem omijała województwo kujawsko-pomorskie. W końcu utworzyło się podłużna konurbacja, której miasta w 2068 roku przekroczyły łącznie 2 miliony mieszkańców. Okręg przemysłowy rozszerzył się aż do Płocka. Oczywiście nie samymi metalami radioaktywnymi to miejsce żyje. Już w 2010 roku odkryto tu ogromne ilości gazu łupkowego.
Dzisiaj jest to najbogatsze województwo w Polsce. Zaraz za nim uplasowało się Mazowsze. Gdyby nie ustanowione w tym obszarze wysokie koszty za używania światła w nocy, to na pewno „Miasto Astronomów” uzyskałoby tytuł „Miasto Anty-astronomów”. Najbardziej podoba mi się w nich to, że rzadko można tam spotkać billboardy. Ogółem mieszka tu 9 milionów ludzi, z czego aż 7 milionów w tym wielkim okręgu przemysłowym. Co ósmy z nich to Chińczyk. Dzięki nim i ich technologii budowniczych udało się szybko wybudować większość budynków mieszkalnych w kraju oraz instytut, w którym pracuję.
Nagle, kilkanaście kilometrów przed Włocławkiem, usłyszałem, że silnik nieco zwolnił obroty. Poczułem, że jest on gorący, a spodek zaczyna zniżać lot. Walnąłem kilka razy pięścią w metalowe pudło pod fotelem. Cholera! Mam tylko 17 minut czasu! Kopnąłem jeszcze kilka razy. Wskazówka prędkości pokazywała 300km/h i ciągle spadała, podobnie jak wysokościomierz wskazujący dwa i pół kilometra. Błagałem, żeby nie zniżyć się poniżej pół kilometra, ponieważ wtedy automatycznie otwiera się spadochron. Wydawało mi się, że ja i pojazd ulegamy częściowo swobodnemu spadaniu. Po chwili wpadłem w warstwę chmur. Poruszałem trochę stabilizatorem lotu, szarpałem dźwignię mocy, a ten głupi inercoid nie chciał normalnie działać.
Postanowiłem jednak zająć się tym samemu. Wyłączyłem automatyczne zabezpieczenia przeciwko upadkowi, wysunąłem uchwyt ręcznego spadochronu. Chciałem walczyć do ostatnich stu metrów. Wziąłem śrubokręt, odsunąłem pokrywę silnika i zacząłem sprawdzać, czy wszystko jest dobrze. Nie zauważyłem żadnych uszkodzeń wewnątrz, wszystkie kable podłączone. Sprawdziłem jeszcze napięcie i natężenie, które teraz wynosiły 110V i 28A. Zastanawiało mnie, dlaczego prąd nie chciał normalnie płynąć, mimo tego, że baterie miały jeszcze 89% całkowitej energii. Temperatura była też dosyć niska. W końcu, pięćset metrów nad ziemią, stało się najgorsze – napęd zdechł. Spadałem już lotem ślizgowym. Postukałem nieco śrubokrętem. Spróbowałem nawet, łamiąc przepisy BHP, włożyć rękę do środka i poprzyciskać druty.
Byłem już na wysokości dwustu metrów. Nie miałem już wyboru. Pociągnąłem za uchwyt uruchamiający spadochron. Niech to! Zerwał się, głupi złom! Wcisnąłem automatyczne zabezpieczenia, jednak również one nie mogły się włączyć. Panie Bazylewski! Jak przeżyję ten wypadek, to ci chyba łeb w inercoid wkręcę za taką naprawę spodka! Postanowiłem zrobić coś, co uznałem za ostateczność. Nic na siłę – wszystko młotkiem. Akurat jeden taki znalazł się u mnie pod ręką. Wziąłem go, zamachnąłem się i wpakowałem jego obuch prosto w silnik.
Poczułem mocne uderzenie. Dookoła usłyszałem niezwykle głośne trzaskanie i obracanie się wałów inecoidu, z silinka sypnęło kilka iskier, wszystko buczało, trzęsło się z niesamowitą siłą, a ja byłem niezwykle mocno wciśnięty w fotel. Wskazówka przeciążenia wskazywała aż 4G. Przez kopułę zobaczyłem, że przede mną lecą w bardzo dużym rozstawieniu cztery latające dyski, między którymi rozwieszono ogromny plakat. Nie miałem czasu i moja maszyna natychmiast przebiła ją na wylot. W elektronicznych okularkach zobaczyłem widok z tyłu pojazdu – przypadkiem rozwaliłem reklamę szkół logistycznych, dziennikarskich i socjologicznych, na której widać było ogromne zdjęcie grupki osób w dość ekstrawertycznych pozach. Miałem dość „szczęścia”, ponieważ trafiłem prosto w usta jednego z tych ludzi. I dobrze, nie lubię takich idiotycznie wykrzywionych twarzy latających nad miastem.
Nie wiem, może to spięcie było, albo bezpiecznik się popsuł. Zauważyłem, że moc silnika była o połowę większa niż maksymalna. Chciałem bardzo zobaczyć, ile teraz wynosiło napięcie i natężenie, jednak przeciążenie uniemożliwiało podniesienie głowy. Zrobiło się nieco gorąco od mocno rozgrzanego napędu, więc szybko wzniosłem się na wysokość czterech kilometrów. Nogą spróbowałem postawić pokrywkę z powrotem. Było to trudne, ponieważ całym spodkiem miotało, a żartem można by nazwać określenie wstrząsów jako drgań. Bałem się, że zaczną odpadać płytki paneli słonecznych. Mogłem jednak lecieć pod kątem nawet czterdziestu stopni. Daleko w dole stały północne wieżowce Włocławka, nieco dalej były budynki Ciechocinka, a tuż obok – Toruń. Mogłem zdążyć, ponieważ prędkościomierz wskazywał 520km/h, co o 100km/h przekraczało możliwości pojazdu.
Minęło kila minut, a ja już leciałem nad „Miastem Astronomii”. Przekręciłem spodek prosto na duży zespół budynków w północnej części miasta. Wokół rozległ się mocny świst przecinanego powietrza. W połowie wysokości prędkość doszła do 600km/h. Pociągnąłem kilka dźwigni w celu spowolnienia. Biały kompleks rósł w oczach. Wszystko wewnątrz pojazdu latało. Gdy mijałem jeden z większych radioteleskopów, zdążyłem już zwolnić do 200km/h. Kilkaset metrów przede mną widziałem dwie położone blisko siebie pionowe, wysokie szpary w budowli – parking. Uregulowałem lot prosto na tą, która była po prawej stronie. Wewnątrz znajdowało się dwanaście pięter, na których to, po obu stronach szczeliny, która miała kształt litery „U”, były betonowe półki, na których w większości stały dyski latające. Znalazłem wolne miejsce na siódmym piętrze po lewej stronie. Zaparkowałem tam.
Po wyjściu z pojazdu udałem się na metalowe schody, które prowadziły na wyższe piętro parkingu. Tam znajdował się mostek, po którym dostałem się na zewnętrzną część, a następnie wyszedłem przez drzwi na korytarz. Kręciło się tu już trochę ludzi. Zdążyłem wsiąść do windy, którą kilka innych osób również chciało się dostać do Sali Błękitnej. Po kilkunastu sekundach dotarliśmy na parter, po czym skierowaliśmy się długim łącznikiem do części budynku oznaczoną jako A2. Tam, przy wejściach do sali, stała ochrona. Po krótkiej kontroli wpuszczono mnie do pomieszczenia.
Sala Błękitna, jak sama nazwa wskazuje, ma ściany pomalowane na niebiesko. Swoim wyglądem przypominała nieco Australijską Izbę Reprezentantów z tą różnicą, że jest ona dużo dłuższa. Mogła pomieścić do 312 osób. Zająłem swoje miejsce w czwartym rzędzie, na trzecim miejscu od schodów. Wypakowałem pamięć przenośną, włożyłem ją na szpule, wsunąłem kartę radnego i wpisałem kod. Pół minuty później rozpoczęło się zebranie.
Wszyscy wstali. Na salę weszli: Minister Obrony, Minister Spraw Międzyplanetarnych oraz Przewodniczący Rady Astronomicznej, którzy udali się na główne krzesła. Wszystko zaczęło się od kilku zdań wprowadzających sesję rady. Nie zwracałem zbytnio na to uwagi, ponieważ za każdym razem mówiono to samo. Po chwili przeszedł do tego, co stanowiło główny temat.
- Dzisiejsza sesja będzie dotyczyła najnowszych wydarzeń, które miały miejsce w Europie Południowej. W tej sprawie udzielam głosu Ministrowi Obrony.
- Dziękuję, panie prezesie. Dzisiaj, w godzinach od 4:40 do 4:54 na terenie Grecji, Włoch, Hiszpanii, Andory i Francji doszło do ataku, którego pochodzenie udało się ustalić jako pozaziemskie. Mówiąc ściślej: na terenie tych krajów doszło do serii dużych eksplozji, których ułożenie państwo widzą na mapie.
Na środku sali, pięć metrów nad ziemią, wyświetlił się duży hologram, który przedstawiał wycinek Ziemi, a dokładnie fragment obejmujący Europę Południową. Na niej zaznaczona była czerwona linia, która zaczynała się gdzieś w okolicach półwyspu Peloponez, następnie zmierzała równoleżnikiem w stronę Sycylii, gdzie gwałtownie skręcała na północ. Kilkadziesiąt kilometrów przed Napoli zwracała się znowu na zachód, przecinając Sardynię, a dalej szła ukosem na północny-zachód, przez fragment Hiszpanii, Andorę i Francję, prosto na Zatokę Biskajską, kończąc się kilka tysięcy kilometrów od lądu.
- Charakter tych wybuchów można porównać do siły broni nuklearnej z tą różnicą, że nie wykryto zbytniej różnicy w ilości radioaktywnych izotopów w atmosferze. Sejsmografy ulokowane w krajach południowych zarejestrowały wstrząsy przekraczające 4 czy nawet 5 stopni w skali Richtera. Światło wybuchy zostało zaobserwowane nawet na Spitsbergenie Bezpośrednio od ognia całkowicie zniszczone zostały miasta takie jak: Kalamata, Katania, Sassari, Girona, Bordeaux i państwo Andora. Olbrzymie zniszczenia od fali uderzeniowej, wstrząsu i gorącego wiatru dotknęły również Ateny, Skopje, Neapol, Barcelona i Tuluza. Fale tsunami zalały wybrzeża Grecji, Albanii, Włoch, Francji, Hiszpanii, a także północne wybrzeże Afryki. Liczba ofiar nie została jeszcze ustalona, jednak pewne jest, że przekracza trzy miliony osób. Uczcijmy ich minutą ciszy.
Wszyscy wstaliśmy na baczność. To, co przed chwilą usłyszałem, było dla mnie szokiem. Zdawało się, że ta „minuta” ciszy trwa prawie pięć minut.
- Oczywiście zdążyły już paść pierwsze podejrzenia co do winowajców ataku. Rząd Francji jeszcze przed chwilą był gotowy wypowiedzieć wojnę Algierii, oskarżając ją o użycie broni termojądrowych, narzucając przy tym embarga na Rosję, która jest jednym z ważniejszych eksporterów broni w Afryce. Prezydent Bazar Al-Badul odparł te zarzuty, uznając Stany Zjednoczone winne użycia tajnego orbitalnego lasera. Amerykanie natomiast winą obarczają reżim Ab-Denama. Większość z tych oskarżeń została zaprzeczona wiadomościami z ziemskiej orbity. Głosu w tej sprawie udzielam prezesowi Kontroli Orbitalnej.
- Dziękuję, panie ministrze. Dzisiaj około godziny piątej otrzymaliśmy wiadomość ze stacji znajdującej się w zewnętrznej strefie średniej orbity, że o godzinie 4:46 czasu ziemskiego zauważony został rozbłysk na orbicie geostacjonarnej. Okazało się, że doszło do eksplozji satelity odpowiedzialnego za transmisje telewizyjne międzykontynentalne. Stację uszkodziły nieco szczątki oraz silne światło towarzyszące wybuchowi. Niektóre elementy udało się uchwycić.
Pojawił się hologram przedstawiający bezkształtną, czarną, chropowatą masę pokrytą pęcherzami. Przypominała ona jakiś plastikowy lub szklany obiekt, który został poddany piekielnemu ogniowi.
- Z badań wynikło, że jest to fragment panelu słonecznego, który został poddany temperaturze dziesięciu milionów stopni w czasie setnej sekundy. Kilka minut po tym zdarzeniu został zniszczony kolejny satelita – francuski Curie-2 odpowiedzialny za przesyłanie internetów. Wszystkie zamieszkane bazy orbitalne zostały postawione w stan gotowości do ewakuacji. Został wstrzymany ruch z Ziemi do godziny 12:00.
Podsumowując wszystkie dotychczas wypowiedziane fakty stwierdzono, że Ziemia została zaatakowana nie przy pomocy broni nuklearnej, lecz za pomocą kilkumetrowej wiązki światła, którego moc jest aktualnie obliczana. Nie ma ono charakteru spójnego, więc wykluczamy możliwość użycia lasera.
Pewne jest, że obiekt, który wywołał te zniszczenia, nie pochodzi z orbity ziemskiej. Gdyby znajdował się z odległości do miliona kilometrów, to na pewno zostałby już dawno temu zauważony przez teleskopy, które monitorują obszar nieba Erydanu, Oriona, Wieloryba i Byka.
- Na jakiej podstawie twierdzicie, że ten atak pochodził z tych rejonów?
- Otóż pracownicy czeskiego hotelu orbitalnego „Tycho” wykonali zdjęcie, na którym widoczny jest promień, który spowodował wcześniej wywołane zniszczenia.
Hologram przedstawiał Ziemię widzianą z niskiej orbity. Widok skierowany był na horyzont. Pośrodku znajdowało się Morze Śródziemne. Z niego, pod kątem wychodziła prosta linia światła, która znikała dopiero na wysokości kilkuset kilometrów. Duży obszar wokół miejsca, gdzie dotykała planetę, był również bardzo jasno oświetlony.
- Jak widać, promieniowanie było tak silne, że widoczne stało się rozproszenie światła w powietrzu nawet na poziomie termosfery. Jasność porównywalna z tą w ciągu dnia osiągnięto w odległości około pięciuset kilometrów od centrum. Kierunek promienia odpowiada wcześniej wymienionym gwiazdozbiorom. Czy są jeszcze jakieś pytania? W takim razie udzielam głosu panu profesorowi Ignacemu Błyszczywskiemu z Wydziału Rejestru Planetoid i Meteoroidów.
- Dziękuję,panie prezesie. Owe dzisiejsze wydarzenie można powiązać z innymi incydentami, które miały miejsce w grudniu ubiegłego roku. Otóż wiele obserwatoriów zaobserwowało kilka błysków, które miały miejsce na obszarze pasa planetoid oraz jeden w Pasie Kuipera. Wywołane były niewyjaśnionymi wybuchami asteroid. Cztery z nich są zarejestrowane w katalogu.
W maju bieżącego roku natomiast doszło do kolejnej serii eksplozji planetoid: szesnaście z pasa wewnętrznego i pięć obiektów Pasa Kuipera. Co ciekawe w obydwóch przypadkach ułożenie przestrzenne wybuchów wskazywało linią prostą na Gwiazdozbiór Erydanu.
Według doniesień z obserwatoriów w Peru, w maju była widoczna również prosta, rozświetlona smuga pyłu kosmicznego zaczynająca się między orbitami Ziemi i Marsa a kończąca przed orbitą Jowisza. Całe zjawisko trwało aż pół godziny. Niektórzy twierdzą, że w Pasie Kuipra na skutek tych zjawisk zostało zepchniętych kilka obiektów, które za kilkadziesiąt lat mogą trafić w tereny bliskie Słońca, tworząc nowe komety.
Profesor zszedł z mównicy. Prezes Rady zawiadomił, że teraz przemawiać będzie Edward Kataryński z Działu Bezpieczeństwa.
- Dzisiejszy incydent to pierwszy w historii przypadek, gdy Ziemia została zaatakowana przy pomocy wiązki światła o dużym natężeniu. Żadne dotychczas opracowane scenariusze możliwych katastrof nie przewidywał tego. Nie przygotowaliśmy jeszcze planu działania w takich przypadkach. Budowanie schronów podziemnych nie rozwiązywałoby problemu, ponieważ wybuch może podwyższyć temperaturę o sto stopni Celsiusza oraz wywołać ogromne wstrząsy o sile siedmiu Richterów w litosferze w odległości nawet pięciu kilometrów. Przenosiny ludności poza planetę, np. na stacje kosmiczne orbitujące wokół Słońca, na Marsa lub Księżyc też by nie rozwiązały sprawy, ponieważ, jak mój poprzednik powiedział, wiązki światła pojawiały się w różnych miejscach Układu Słonecznego.
Proponuję jednak, by zamiast uciekać przed niebezpieczeństwem, po prostu się przed nim uchronić. Ziemia została zaatakowana przy pomocy zwykłego światła, a światło, jak wszyscy wiedzą, można odbić przy pomocy lustra. Proponuję więc wybudować lustro o olbrzymich rozmiarach, które osłaniałoby naszą planetę przed Gwiazdozbiorem Erydanu.
Na sali zrobił się lekki szum. Na mównicę wszedł Prezes Rady, który rzekł:
- W celu przeanalizowania wszystkich informacji oraz uzgodnienia wszystkiego z instytutami w pozostałych krajach zarządzam czterogodzinną przerwę.
Wszyscy wstali i zaczęli iść w stronę wyjścia. Wolałem poczekać, aż wszyscy wyjdą, by nie pchać się w tłum. Po opuszczeniu sali udałem się na zewnątrz budynku, na ruchomy chodnik, z którego korzystało właśnie kilkadziesiąt osób, prowadzący do budynku C-1, w którym pracowałem. Przejechałem przez centralny plac kompleksu, a następnie wjechałem w Aleję Astronomów. Znajdowały się tu popiersia: Kopernika, Tycho, Galileusza, Keplera, Halleya, Huygensa, Cassiniego, Newtona, Schwarzschilda, Hubble'a, Wolszczana, Hawkinga, Schmeterlinga oraz Bochonocka. Wciąż trzymał mnie ogromny szok i niedowierzanie. Po dwóch minutach jazdy dotarłem na miejsce. Wszedłem do środka i skierowałem się do północnego skrzydła, gdzie mieści się Oddział Neutrinowy. Wjechałem na drugie piętro. Przeszedłem przez drzwi z napisem „Analiza danych obserwatoriów neutrinowych nr 1-B”.
Pomieszczenie ma rozmiar typowego pokoju sypialnego. Wewnątrz nie było drzwi do sąsiednich sal, dzięki czemu mogłem liczyć na choć trochę prywatności. Dodatkowo ściany były dźwiękoszczelne, dzięki czemu nie musiałem słuchać gadania osób w sali odpowiedzialnej za komunikację z innymi instytutami neutrinowymi. Mogłem spokojnie zajmować się wykresami. Uruchomiłem komputer, włożyłem pamięci przenośne. Połączyłem się z systemem internetowym typu S-4-ast. Używanie tradycyjnych, ogólnodostępnych internetów między instytucjami naukowymi trwałoby zbyt długo i mogłoby dojść do zablokowania transmisji, więc w 2034 roku stworzono kilka oddzielnych łączy dla astronomów, medyków, wojsk, oraz innych działów, które potrzebują stałego połączenia międzynarodowego. Uniknęliśmy przy tym problemów spowodowanych zniszczeniem sztucznego satelity.
Wczytałem hologramową mapę nieba, na którą nałożony był odczyt z Toruńskiego Obserwatorium Neutrinowego między sobotą a dniem dzisiejszym. Aby szybciej przejrzeć wszystko, uruchomiłem stukrotne przyśpieszenie odtwarzania. Oczywiście, najbardziej wyróżniała się plama odpowiadająca Słońcu – głównego źródła neutrin w okolicy, oraz poświata spod ziemi, o której już wcześniej opowiadałem.
Długo na początku nie widziałem żadnych wyraźnych zmian w odczytach. Jednak po kilkunastu minutach zobaczyłem, że w obszarze Erydanu pojawiła się jaskrawa, żółta plama – oznaka zarejestrowania dużego natężenia neutrin. Zjawisko zaczynało się o godzinie 1:26 w niedzielę. Po jakimś czasie intensywność spadła, by znowu wzrosnąć. I tak kilka razy. Ostateczny koniec nastąpił o godzinie 7:20. Niezwłocznie wysłałem komunikat do Wydziału Paczyńskiego z prośbą o wysłanie danych fal radiowych z okolicy gwiazdy Epsilon Eridani i zapytanie o możliwość pojawienia się supernowej.
Czekając na raport uruchomiłem automatyczną wyszukiwarkę mikro-zmian intensywności. Znalazłem tylko dwie odległe supernowe, z czego jedna w Głębokim Polu Hubble'a. Nie otrzymałem jeszcze komunikatu, więc uruchomiłem zwykłe internety. Włączyłem stronę z wiadomościami. Na pierwszym miejscu, oczywiście, była wiadomość o katastrofie w Europie Południowej. Wszędzie były podobne treści: szacowana liczba ofiar, rannych, reakcje rządu, innych krajów, oraz napisy „atak nuklearny”, „broń jądrowa”, „wojna”, „laser”. Oprócz tego pojawiały się porażające zdjęcia przedstawiające panikę na ulicach miast, w tym w Toruniu, ledwie kilka kilometrów od miejsca, w którym się obecnie znajdowałem. Dziesiątki tysięcy ludzi wybiegło na ulice. Kilka tysięcy dobija się do bram kopalni, by pozwolono im schronić się w najgłębszych tunelach. Zapomnieli chyba kompletnie, że tylko roboty są w stanie wytrzymać warunki panujące w takim miejscu. Co ciekawsze, wiele osób mimo zakazu lotów gromadziło się na dworcach kosmicznych, by opuścić planetę, podczas gdy ci, co się znajdowali na orbicie, próbowali za wszelką cenę wylądować na Ziemi.
Pojawił się komunikat informujący o dostarczeniu wiadomości od kontroli radioteleskopu. Nie było żadnej supernowej w okolicy Epsilonu Eridanu. Sprawdziłem dostarczoną mapę radiową z dnia 24.10.2128 w godzinach 1:30 - 5:00. Nic tam nie było. Wydawało mi się to podejrzane. Chcąc się upewnić, że na pewno odczyt jest dobry, uruchomiłem wczytywanie danych z obserwatoriów w innych krajach skierowane na ten obszar nieba. Na początek wyświetlił mi się odczyt z Chile w formie wykresu. Co ciekawe, natężenie neutrin pojawiło się dużo później, o godzinie 2:15 czasu polskiego. Przebieg był nieco inny. Sprawdzałem inne, łącznie jest ich 443. Za każdym razem ta anomalia wyglądała inaczej.
Poprosiłem mój komputer, by przedstawił mi dane w postaci punktów o różnej jasności na mapie całej Ziemi. Chwilę czekałem na załadowanie. Zauważyłem dość ciekawą rzecz – miejsca, w których zarejestrowano dużo neutrin, układały się w pierścień oraz kształt wewnątrz niego, który początkowo wydawał mi się nieregularny. Odtworzyłem całość. Zorientowałem się, że ten okrąg przemieszcza się z północnego-wschodu na południowy-zachód – zgodnie z ruchem obrotowym.
Wtedy dotarło do mnie to, co widzę – wewnątrz okręgu widniała... Nie, to nie jest możliwe! Co to ma znaczyć? Przypadkiem tak się złożyło? Wątpię.
Pojawił się kolejny komunikat. Okazało się, że stacje badawcze na Oceanie Atlantyckim i w Brazylii również chcą uzyskać jakieś informacje z obszaru Erydanu. Później doszło jeszcze obserwatorium w Norwegii, RPA, Zatoce Gwinejskiej. Wysłałem im wszystkie dane.
Postanowiłem zbadać ten obszar nieba dokładniej. Włączyłem mapę neutrinową z wczoraj i zrobiłem zbliżenie wielokrotne. Niestety, jeden piksel w toruńskim teleskopie ogólnym odpowiada obszarowi o średnicy 5'. Zdalnie uruchomiłem więc detektor obszarowy, którym można wykonać obserwację obejmującą kwadrat o wymiarach 10' na 10' i mogący wykonać zdjęcie punktu o średnicy 2” kątowych. Musiałem obserwować więc w czasie obecnym. Widziałem naturalną emisję neutrin z gwiazdy Epsilon Eridani. Na stałe zawiesiłem urządzenie w tym punkcie. Nie zauważyłem na razie żadnych zmian.
Była godzina 11:30. Zapisałem w przenośnej pamięci mapę i wszelkie zebrane dane. Opuściłem budynek i udałem się z powrotem ruchomym chodnikiem do Sali Błękitnej instytutu. Dotarłem tam po pięciu minutach. Zgłosiłem przy okazji chęć przemówienia. Usiadłem w swojej ławie i czekałem na rozpoczęcie, które nastąpiło punktualnie o godzinie 12:00.
Na początku były przemówienia prezesa instytutu i Ministra Spraw Międzyplanetarnych. Minister Obrony nie brał udziału w sesji, ponieważ dostał natychmiastowe wezwanie do Warszawy. Później było kilka wystąpień naukowców dotyczących dzisiejszej katastrofy. Najbardziej zainteresowały mnie wyniki prac astronomów gwiazdowych. Przedstawieniem ich zajął się profesor Józef Zalewski
- Sprawdziliśmy z dokładnością co do minuty kątowej ten promień i doszliśmy do tego, że pochodził on z gwiazdy Epsilon Eridani. Wydaje nam się, że doszło do niespotykanego wcześniej zjawiska związanego ze zwykłą aktywnością gwiezdną. Inaczej tego nie mogliśmy wyjaśnić. Określałbym to jako „biegunowy super rozbłysk”. Zapewne wszyscy zgromadzeni wiedzą, jak wygląda gwiazda neutronowa, a dokładniej chodzi mi o pulsary. Otóż z dwóch biegunów magnetycznych wydzielają się proste wiązki bardzo silnego promieniowania. Aby do tego doszło, musi dojść do degradacji gwiazd o masach ponad ośmiokrotnie większych niż Słońce. Powstały obiekt ma masę od półtorej do trzech mas Słońca. Epsilon nie należy do pulsarów. Poza tym jest nieco lżejszy od naszej gwiazdy, przez co zostanie najwyżej zdegradowanym białym karłem.
Wykluczam również to, że w pobliżu znajduje się taki obiekt Na pewno zauważono by, że Epsilon Eridani wykonuje dziwne ruchy krążąc wokół wspólnego środka ciężkości. Poza tym...
- No dobrze, tylko że pojawiły się tu kolejne pytania: – przerwał mu ktoś z sali – jak można wyjaśnić to, że ten promień zmieniał gwałtownie kierunek? Dlaczego nie pojawił się on najpierw w miejscu, z którego Epsilon był w tym momencie widoczny dopiero na horyzoncie, tylko tam, gdzie był położony dosyć wysoko? Przecież wskazuje to na to, że ten strumień miał charakter przerywany. I po trzecie: czy pulsary nie poruszają się z dużo większą prędkością wynoszącą kilkanaście obrotów na sekundę?
Profesor spojrzał nieco gniewnie na osobę, która mu przerwała i powiedział:
- Właśnie chciałem to wyjaśnić, gdyby pan mi nie przerwał. Otóż gdyby to był jakiś bliski pulsar, to spodziewałbym się raczej, że nasza planeta cała spłonie. Pulsary nie strzelają wiązką wąską na tylko kilka metrów. Ich obszar jest dużo szerszy i wynosi kilka stopni kątowych. Oczywiście gwiazdy neutronowe wydzielają bardzo dużo promieniowania gamma i rentgenowskiego w porównaniu z tymi o niższej częstotliwości. W przypadku dzisiejszego zjawiska połowa energii promieniowania stanowiło światło widzialne. Oprócz tego dominowały fale podczerwone i ultrafioletowe, co jest charakterystyczne dla gwiazd podobnych do Słońca.
Odpowiadając na pana pytania: po pierwsze nasza planeta znajduje się w odległości dziesięciu lat świetlnych, czyli sto bilionów kilometrów, podczas gdy na Ziemi promień przesuwał się zaledwie o tysiąc kilometrów. W tym przypadku tangens kąta wynosi zaledwie jedną sto miliardową część, co daje milionowe części sekundy kątowej. Takie nieznaczne przechylnia bieguna gwiazdy może spowodować jakaś zwykła planeta czy bliski przelot większej planetoidy.
Po drugie – te nowo odkryte zjawisko może mieć zmienną naturę. W gwiazdach ciągu głównego może się ono rozpocząć nagle, bez wcześniejszych znaków, a nie jak w pulsarach, gdzie te zjawisko jest stałe. Dlatego rozpoczęło się dopiero na Morzu Śródziemnym. Możliwe, że na naszym Słońcu również występują rozbłyski tego typu, jednak musiano by najpierw wysłać jakąś sondę kosmiczną, której orbita będzie przecinała się bezpośrednio z przedłużeniem osi gwiazdy.
Odpowiadając na pana ostatnie pytanie przypominam panu, że już zdążyłem zaprzeczyć możliwość, żeby ten obiekt był pulsarem. My tu mamy do czynienia z Epsilonem Eridani, czyli pomarańczowym karłem należącym do ciągu głównego. Obrót takiej gwiazdy trwa kilka godzin. Poza tym wydaje mi się, że rozbłysk tej gwiazdy pochodzi nie z bieguna magnetycznego, tylko geograficznego.
Po tym przemówieniu przyszłą pora na mnie. Powoli wstałem, wyszedłem z ławki i skierowałem się w stronę mównicy. Byłem dość zestresowany, ponieważ rzadko mam powód do przemowy. Ostatni raz było to cztery miesiące temu, gdy dyskutowano nad nowym rodzajem supernowej. W 2127 roku, w grudniu zaobserwowano wybuch gwiazdy w galaktyce M33 o dość nietypowym wyglądzie, natomiast w 2073 w innej, znajdującej się 18 milionów lat świetlnych .
Sprawdzając... yyy... dane z... z obserwatorium neutrinowego z w dwóch ostatnich dni zauważyłem, że zostaliśmy... że Ziemia została zbombardowana olbrzymią ilością neutrin pochodzących z Epsilonu.
Włożyłem pamięć do gniazdka i wyświetliłem hologramową neutrinową mapę kosmosu z zaznaczonymi gwiazdozbiorami, oraz wykres natężenia dla Epsilonu Eridani.
- Jak widzimy, w rejonie tej gwiazdy w niedzielę około północy została wyemitowana duża ilość neutrin. Można by to utożsamić z jakąś supernową, jednakże z czasem intensywność spadła do zera, by po jakimś czasie znowu wzrosnąć, a potem znowu zmaleć. I tak się dzieje kilka razy, do godziny 7:00.
- Rozbłysk! - krzyknął jakiś fizyk jądrowy - To jest pewne! OPERA nie kłamała! A więc teoria jest prawdziwa. Neutrina są szybsze od światła!
- Błąd pomiaru! Znowu błąd pomiaru! - krzyknął ktoś inny – Daty się w obserwatorium chyba przesunęły.
Ten chaos w sali mnie denerwował.
- Można by to uznać za błędy pomiarowe, gdyby nie to, że wystąpiły one w obserwatoriach na całej kuli ziemskiej.
- Zmień datę w komputerze na dzisiejszą, ona może wprowadzać błąd.
Sprawdziłem czas jeszcze raz, jednak było wyraźnie widać, że nie można mówić o żadnym błędzie.
- Mam to udowodnić?
Uruchomiłem video-połączenie z obserwatorium w Pradze. Odpowiedzieli, że u nich również są niezgodności z datą. Podobnie oświadczyli w Krakowie, Genewie i Belgradzie. W tym ostatnim widać było, że wnętrze budynku instytutu było nieco zniszczone w wyniku trzęsienia ziemi.
- Czyli rozumiemy, że wszystkim obserwatoriom neutrinowym świata zachciało się dokładnie w tym samym dniu ulec błędnemu pomiarowi? - powiedział ktoś niecierpliwie - Czyżby ktoś włamał się do systemu astronomicznego i pozamieniał daty?
- Można by się zastanawiać długo, gdyby nie jedna rzecz.
Wyświetliłem globus z oznaczonym kartogramem dla natężenia neutrin dla Epsilonu Eridani we wszystkich obserwatoriach świata.
- Oto dane z całego świata dla gwiazdy. Charakterystyczny jest kształt, który powstaje w tym wypadku.
- A co właściwie ma to oznaczać?
Odwróciłem hologram. Ktoś na sali krzyknął:
- To chyba przypadek.
- Czy mi się wydaje, albo w środku tego koła jest sylwetka człowieka. Całość wygląda jak znak zakazu wstępu.
- Niemożliwe!
- Wygląda na to - powiedziałem - że... że... że ktoś wysyła na Ziemię sygnały ostrzegawcze przed atakiem i nie mają oni dobrych zamiarów w stosunku do nas i naszej planety. Czymkolwiek to jest, musiało ono wiedzieć, jak wyglądają ziemskie znaki.

- Jak pan to rozumie? Czyżby w kosmosie była jakaś cywilizacja, która jest na tyle inteligentna, by wysyłać sygnały za pomocą neutrin, ale jest tak głupia, że nie umie zbudować lasera i używa zwykłego, niespójnego światła?

Przygryzłem lekko wargę i zacisnąłem zęby. Po chwili odpowiedziałem:

- Niech ufolodzy spróbują to wyjaśnić.

Zszedłem z mównicy. Zobaczyłem, że prof. Rudolf z działu ufologii patrzy nieśmiało we wszystkich kierunkach, po czym wstał i udał się na podium. Chwile milczał, po czym zaczął mówić.

- Tak... obce cywilizacje... To może być prawda. Już ponad sto sześćdziesiąt lat temu podejrzewano, że występują w okolicy tej gwiazdy, na jakiejś planecie. W latach sześćdziesiątych dwudziestego wieku w ramach projektu OZMA przeprowadzono wielodniowy nasłuch radiowy na długości fal promieniowania neutralnego wodoru skierowany na Epsilon. Wynik był negatywny. W latach dwudziestych, a później i w czterdziestych ubiegłego wieku wysłano w kierunku tej gwiazdy kilkadziesiąt serii sygnałów radiowych o różnych częstotliwościach. Aby otrzymać odpowiedź, potrzeba by było najmniej dwudziestu lat. Jednak podczas ponownego nasłuchiwania nie stwierdzono, żeby do Ziemi dotarła stamtąd wiadomość.

Wygląda jednak na to, że w tym obszarze istnieje jakaś cywilizacja. Postanowili oni jednak odpowiedzieć inaczej niż poprzez fale radiowe. Możliwe, że oni już wcześniej się z nami kontaktowali, jednak w połowie ubiegłego wieku obserwatoria neutrinowe drugiej generacji były dopiero w fazie testowej. Może poprosimy teraz o wypowiedź na temat tej gwiazdy profesora Belkę.

Ufolog odetchnął z ulgą i zszedł z mównicy. Na jego miejsce wszedł gruby astronom gwiezdny. Mówił on dość pewnie.

- Jeśli chodzi o samą gwiazdę, to wiadomo tyle, że w latach 2050 -2092 nastąpił niewytłumaczalny spadek jej jasności z 3,73m do 4,13m. Podejrzewano, że może to być jakiś zwykły skutek ewolucji gwiazdowej. Inni natomiast twierdzą, że to wpływ egzoplanet. Oprócz tego dotychczas odkryto wokół niej trzy gazowe olbrzymy, dwa pasy planetoid, zewnętrzny pas lodowy oraz cztery planety skaliste. Co ciekawsze, jedna z tych planet typu ziemskiego w nieznanych okolicznościach dosłownie zniknęła. Odkryto ją w 2026 roku. Przez długie lata nie zauważono w obserwacjach żadnych zmian. W 2068 roku okazało się, że nie ma jej na odczytach. Było to dość zaskakujące zwłaszcza dlatego, że krążyła dosyć daleko od gwiazdy, bo dwie jednostki astronomicznej.

Konferencja trwała półtorej godziny. Na końcu znowu przemawiał ufolog, który zakończył swoją wypowiedź zdaniem:
- Co jak co, jednak muszę przyznać jedno – to jest pierwsza w historii ludzkości sytuacja, kiedy udało nam nawiązać kontakt z cywilizacją pozaziemską.
Następne spotkanie miało się rozpocząć jutro o godzinie 8:00. Udałem się z powrotem do mojego budynku. W swojej pracowni musiałem jeszcze zrobić kilka raportów, ponowny przegląd neutrinowego obrazu nieba i wysłać wiadomość do Krakowa. Ponownego sygnału z Epsilonu Eridani jeszcze się nie pojawiał. Zawiadomiłem również mechaników, że pojawiły się martwe piksele i trzeba naprawić kilka detektorów w obserwatorium. Pracę skończyłem o 16:30. Szybko wybiegłem na parkin, na którym było dziś bardzo tłoczno.
Po otwarciu mojego spodka byłem nieco zszokowany, gdy zobaczyłem bałagan. Zapomniałem, że dziś rano uszkodziłem go nieco podczas podróży. Musiał on być bezzwłocznie przeniesiony do jakiegoś warsztatu. Wsiadłem do kabiny i odpaliłem silnik. Inercoid trzeszczał przeraźliwie. Powoli wyleciałem z budynku i skierowałem się w stronę osiedla Katarzynki, gdzie robili najbliższe i chyba najlepsze naprawy pojazdów w Toruniu. Po pięciu minutach dotarłem tam. Byłem nieco zdenerwowany, gdy spostrzegłem, że niemalże wszystkie zakłady są zamknięte. Czyżby wszyscy się przestraszyli?
Po długim czasie znalazłem w końcu warsztat należący do jakiegoś Rosjanina. Jego zachowanie było zgodne z współczesnym stereotypem, że oni niczego się nie boją. Jednak gdy zobaczył on stan mojego spodka, krzyknął przeraźliwie i powiedział:
 - Panie! Coś pan robił temu pojazdowi, że tak wygląda jego silnik?
Opowiedziałem mu trochę o tym, jak śpieszyłem się na rano do pracy. Gdy skończył przegląd oznajmił, że ty nie wystarcza drobna naprawa i spodek ma być gotowy dopiero jutro popołudniu. Grzecznie pożegnałem go i udałem się w stronę centrum miasta. Po drodze rzadko spotykałem jakichś ludzi, a jeśli już, to wyglądali na przestraszonych (z wyjątkiem Rosjan, oczywiście). Półtorej godziny później dotarłem do dworca kolejowego. Tam musiałem czekać kolejną godzinę na pociąg do Katowic, zatrzymujący się po drodze w Łodzi.
Z całego tego zamieszania zadowoliła mnie jedna rzecz: neogenderowcy odwołali swój marsz w moim mieście.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz